Piotr Barejka, „Wprost”: Można podać jakąkolwiek liczbę?
Anita Kucharska-Dziedzic: Mówienie otwarcie o dokonanych aborcjach w Polsce niesie ryzyko. Szpitale muszą milczeć, lekarze również. Aktywistki też mogą być ścigane za pomocnictwo w aborcji. Jeżeli mówimy o terminacji farmakologicznej, to szacunkowo leki przyjęło kilka tysięcy kobiet.
Będzie coraz więcej?
O ile wśród pierwszych uchodźczyń były przede wszystkim kobiety z terenów nieobjętych działaniami wojennymi, o tyle teraz coraz częściej mamy do czynienia z kobietami, które przemocy seksualnej ze strony rosyjskich żołnierzy doświadczyły. Gdy te kobiety i dziewczynki, bo problem dotyczy też 12-14-latek, trafiają do Polski, często dopiero tu się orientują, że są w ciąży z gwałtu. Przecież one nie myślą o ryzyku ciąży w momencie, kiedy muszą uciekać z kraju ogarniętego wojną, chronić swoje dzieci, na oczach których czasami były gwałcone. Nie myślą o tym, żeby pójść do apteki i kupić pigułkę „dzień po” albo jechać do najbliższego szpitala.