25 marca nad ranem w stolicy Austrii policjanci zatrzymali Volkswagena Passata, który przekroczył linię ciągłą na jezdni. Dogonili pojazd z polską rejestracją i nakazali kierowcy zatrzymać się na poboczu. Polak nie uciekał, a po sprawdzeniu jego dokumentów okazało się, że to Bartłomiej M., były rzecznik MON, ówczesny współpracownik Antoniego Macierewicza i bohater kilku kontrowersyjnych sytuacji.
Policyjne dokumenty, do których dotarli przedstawiciele portalu TVN24.pl, mówiły o bełkotliwej mowie i zaczerwienionych, podkrążonych oczach polskiego kierowcy. „Tak, wiem, że dzisiaj trochę za dużo wypiłem. Ale nie przypuszczałem, że tyle za dużo. To nie jest mój dzień” – miał powiedzieć funkcjonariuszom. Wyliczył z pamięci, że wypił „trzy razy wódka z colą, cztery duże piwa i jeszcze kilka kieliszków wina”. W organizmie miał 1,5 promila alkoholu.
W Austrii w zwykłych przypadkach dopuszcza się 0,5 promila alkoholu. Przekroczenie tego limitu to mandat w wysokości co najmniej 300 euro, a przekroczenie go o 0,8 promila to już konsekwencje w postaci zatrzymania prawa jazdy. Polscy dziennikarze nie dowiedzieli się, czy M. otrzymał mandat. Przekazali jedynie, że został pozbawiony pojazdami na okres czterech miesięcy i musi przejść dodatkowe szkolenie.
Proces Bartłomieja M.
25 marca przed warszawskim sądem rejonowym wystartował proces Bartłomieja M. Były rzecznik MON odpowiada za reklamowanie i sprzedaż wódki „Misiewiczówki” bez posiadania odpowiednich zezwoleń. Bartłomiej M.z nie stawił się jednak na pierwszym posiedzeniu. Jego adwokat Maciej Marczak tłumaczył to zagraniczną pracą w słowackiej firmie, która „aktywnie działa w sprawie Ukrainy”. Wnioskował o umorzenie postępowania lub zwrot sprawy do prokuratury w celu uzupełnienia.
Czytaj też:
Katastrofa smoleńska. Jest nakaz aresztowania dla kontrolera lotów