Na początku wywiadu Jaki wyjaśnił czytelnikom Onetu, że wspólnie z prezydentem Arkadiuszem Wisniewskim tworzył komitet, który w 2014 roku wygrał w Opolu wybory. Zapewnił, że aż do teraz jego relacje z tym politykiem układały się świetnie. Wszystko popsuło się, kiedy natrafił na ślad lokalnej afery. – Ojciec odkrył „wałki” robione przez Paronia, kolegę prezydenta. Dziwny przetarg i ugoda, która jest przedmiotem badań prokuratury – oznajmił.
Jak wyjaśniał Patryk Jaki, miejska spółka Wodociągi i Kanalizacja straciła przez niegospodarność 14 mln zł. – Problem w WiK-u zaczął się, gdy prezydent wprowadził dwóch nowych członków zarządu, Sebastiana Paronia i Agnieszkę Maślak. Ostrzegałem go wtedy, że to się źle skończy dla spółki. Paroń jest znany z tego, że w każdej spółce, w której był, robił problemy. Dorobił się ksywy „opolski Nikodem Dyzma”. Z każdej spółki trzeba było go przenosić. Obydwoje zresztą byli oskarżani o mobbing w poprzednich miejscach pracy. Pani Maślak ma nawet przegraną sprawę w sądzie z pracownikiem, którego szykanowała – mówił.
Europoseł PiS przyznał, że zanim zwrócił się do prokuratury, dał szansę prezydentowi miasta i zadzwonił do niego z ostrzeżeniem. – Nie chciałem tego, co dzieje się teraz. Powiedziałem mu: „jeśli ty z tym nic nie zrobisz, to sprawa będzie musiała trafić do prokuratury”. Prezydent mówił coś o kontroli, ale widziałem, że ucieka od tematu. Nie było więc wyjścia – przekazał.
Jaki zapewniał, że nie jest tak, iż „syn zawsze broni ojca”. Zwracał uwagę na chronologię i fakt, że oskarżenia pod adresem Ireneusza Jakiego pojawiły się dopiero po ujawnieniu sprawy z przetargiem na prąd. Zaznaczył jednocześnie, że również oskarżenia pod adresem jego ojca trzeba będzie wyjaśnić. Jego zdaniem jednak o wiele poważniej wygląda sprawa mieszkania prezydenta miasta, które ten nabył w wątpliwych okolicznościach.
Czytaj też:
Słowa Jakiego wywołały burzę. „Zaznaczyłem, że chodzi o gwałt instytucjonalny”