Choć w niedzielnym programie poseł Marcin Kierwiński z PO podkreślał, że reparacje za II wojnę światową to jedynie polityczny zabieg, nie umiał ochronić swojej partii przed tego zabiegu konsekwencjami. Dość szybko przedstawiciele PiS, Solidarnej Polski i Konfederacji złączyli swoje siły, krytykując postawę Platformy Obywatelskiej. Nie pomogły zapewnienia Kierwińskiego, że cała sprawa to temat zastępczy, gdy „pieniądze z KPO leżą, ale rząd ich nie chce”.
– Moje oczekiwania związane z Tuskiem są bliskie zeru – skomentował rzecznik PiS Radosław Fogiel, według którego PO to „partia koniunkturalna”. – To nie nasza wina, że gdy domagamy się rekompensat, to opozycja broni Niemiec – stwierdził. Janusz Kowalski z koalicyjnej dla PiS Solidarnej Polski zapewniał, iż spór o reparacje zostanie wygrany, jeśli tylko polskie partie będą występować wspólnie. Chwilę później zaatakował jednak opozycyjnych konkurentów i powiedział, że stoją oni dziś tam, gdzie stoi Erika Steinbach. Jeszcze dalej poszedł Dobromir Sośnierz z Konfederacji, nazywając PO „jawną ekspozyturą stronnictwa pruskiego w Polsce”.
Nawet Sośnierz nie wierzył jednak w realność uzyskania reparacji od Niemiec. Podkreślał, że Polska nie ma żadnych narzędzi nacisku na rząd w Berlinie. Robert Biedroń przytomnie zauważył, że nasz kraj nie ma nawet ambasadora w stolicy Niemiec. Przedstawiciel Lewicy stwierdził, że reparacje się Polsce należą, ale trzeba się o nie starać „z głową”. Marek Sawicki z PSL przebił wszystkich stwierdzeniem, że prawdziwa suma reparacji należnych Polsce to nie pół biliona dolarów, ale dziesięciokrotnie więcej. Wytknął PiS, że nad wnioskiem w kwestii reparacji pracowali politycy, a nie eksperci, dlatego nie da się działań tej partii traktować poważnie.
Czytaj też:
Premier Morawiecki zdecydowanie o reparacjach: Za długo tolerowaliśmy tę sytuację