Kneset, czyli parlament Izraela, decyzję o samorozwiązaniu podjął pod koniec czerwca. Głos „za” oddali wszyscy obecni na sali posiedzeń posłowie, nikt nie był przeciw. Izraelczycy poszli do urn wyborczych 1 listopada. Były to piąte wybory parlamentarne w ciągu niecałych czterech lat.
Wyniki sondażu exit poll opublikował we wtorek wieczorem Reuters. Okazuje się, że partie związane z Benjaminem Netanjahu mogą liczyć na 62 mandaty w 120 miejscowym parlamencie, co daje im minimalną większość. Koalicja pod przewodnictwem premiera Yaira Lapida zdobędzie najprawdopodobniej między 54 a 55 mandatów.
Niechęć do Netanjahu zbyt słabym spoiwem
Czerwcowe samorozwiązanie Knesetu to pokłosie upadku rządu, na czele którego stał Naftaly Bennett. Była to jedna z najkrótszych kadencji w całej historii Izraela. Rząd Izraela tworzyła wówczas nadzwyczaj szeroka koalicja aż ośmiu ugrupowań – od prawej do lewej strony sceny politycznej, w tym partia arabska, kierowana przez Mansoura Abbasa. Ich wspólnym mianownikiem był zamiar odsunięcia od władzy premiera Benjamina Netanjahu, który pełnił swoją funkcję od 12 lat.
O ile koalicjanci byli w stanie odłożyć na bok dzielące ich różnice w trakcie starań o władzę, o tyle w trakcie jej sprawowania sprzeczności rezonowały coraz silnie. W efekcie gabinet Bennetta stał się rządem mniejszościowym. Gwoździem do trumny było głosowania na początku czerwca, kiedy to Kneset odrzucił przedłużenie ustawy, na mocy której wobec izraelskich osadników na terytoriach palestyńskich stosuje się prawodawstwo Izraela.
Dzień przed samorozwiązaniem Knesetu Bennett wygłosił przemówienie do narodu. Oświadczył, że nie tylko nie zamierza ubiegać się o reelekcję, ale również wycofuje się z polityki. Funkcję tymczasowego premiera objął wtedy Yair Lapid.
Czytaj też:
Wybory w Danii. Partia Socjaldemokratyczna wygrywa, ale potrzebuje koalicjiCzytaj też:
Izraelska policja inwigilowała Pegasusem polityków, dziennikarzy i aktywistów. „To jest trzęsienie ziemi”