Agnieszka Szczepańska, „Wprost”: Wezwanie polskiego ambasadora na dywanik ukraińskiego MSZ przelało czarę goryczy.
Jan Krzysztof Ardanowski: Polska dała Ukrainie najwięcej nie tylko pod względem militarnym. Zapewniliśmy wielu Ukraińcom dach nad głową, dlatego nie mogą oczekiwać, że zmieni się podejście krajów UE do napływu ich żywności. Przez ostatnie lata UE wpuszczała do siebie tyle żywności, ile mogła, by nie doprowadzić do zachwiania stabilności unijnego rolnictwa. Tymczasem Ukraińcy chcą to zmienić.
Premier Mateusz Morawiecki, odnosząc się do sytuacji, stwierdził dosadnie, że taki błąd nie powinien się zdarzyć.
Mamy obowiązek bronić swoich interesów, dlatego ostre słowa premiera są uzasadnione. Ale problem nie dotyczy jedynie Polski. Na tym samym wózku jadą inne państwa unijne. Rodzinne gospodarstwa, które dominują w UE, nie są w stanie sprostać konkurencji ukraińskich gospodarstw, prowadzonych przez międzynarodowe korporacje z kapitałem z całego świata. Co ciekawe, choć mocno ograniczamy Ukrainę w dostępie do unijnego rynku, żadne sankcje nie obejmują importu żywności z Rosji. Wyjątkiem są jedynie… kawior i owoce morza.
Prezydent Ukrainy studził emocje, podkreślając, że nie pozwoli „żadnym politycznym momentom zepsuć stosunków między ukraińskim i polskim narodem”.
Wcześniejsza jego wypowiedź była dość agresywna, teraz łagodzi przekaz, mówiąc, że Ukraina jest nam wdzięczna. Zakładam, że ma szczere intencje, co nie znaczy, że na Ukrainie nie ma głosów przeciwnych Polsce. Są jednak jakieś granice. W głowie mi się nie mieści, że jedynego ambasadora, który pozostał w Kijowie i całym sercem angażuje się we wspieranie Ukraińców, można tak potraktować.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.