Na czym polega metoda D'Hondta? Czyli o tym, jak wybierani są posłowie do polskiego Sejmu

Na czym polega metoda D'Hondta? Czyli o tym, jak wybierani są posłowie do polskiego Sejmu

Wybory, zdjęcie ilustracyjne
Wybory, zdjęcie ilustracyjne Źródło: PAP / Leszek Szymański
Czy zastanawiałeś się kiedyś, co dzieje się po wrzuceniu do urny wyborczej, karty do głosowania? W niniejszym artykule o tym, w jaki sposób przydzielane są w Polsce mandaty do Sejmu.

Już 15 października 2023 r. czekają nas wybory do Senatu oraz Sejmu. Sposób wybierania senatorów i posłów zasadniczo się jednak różni. Ci pierwsi wybierani są bowiem w formule jednomandatowych okręgów wyborczych, ci drudzy natomiast w okręgach wielomandatowych, w których mandaty dzielone są zgodnie z metodą D’Hondta. Na czym polega ta metoda? Dlaczego się ją stosuje, zamiast po prostu dzielić mandaty pomiędzy partiami i koalicjami zwykłą proporcją? Jakie są alternatywy dla metody D’Hondta oraz jej mocne i silne strony? Zapraszamy do lektury.

Po co nam metoda D’Hondta?

W polskim Sejmie zasiada 460 posłów. Decyzję o ich wyborze podejmujemy w konstytucyjnej formie powszechnych, równych, bezpośrednich i proporcjonalnych wyborów, które odbywają się w tajnym głosowaniu. Co jednak dokładnie dzieje się po tym, jak wrzucimy wypełnioną już kartę do głosowania do urny wyborczej?

W pierwszej kolejności liczone są oczywiście głosy. W każdym okręgu do zdobycia jest przy tym ograniczona, jasno zdefiniowana i różniąca się wzajemnie liczba mandatów. Liczba ta wynika z wielkości okręgu, a właściwie liczby mieszkańców go zamieszkujących, choć co warto zaznaczyć, nie była ona aktualizowana w Polsce od wielu lat.

Intuicyjnie wydawać by się mogło, że najbardziej sprawiedliwym sposobem podzielenia tych mandatów w ramach danego okręgu, byłoby proporcjonalne podzielenie ich wśród wszystkich partii, na które zostały oddane głosy.

Takie działanie ma jednak dwa zasadnicze minusy:

  1. Do Sejmu weszłaby wtedy duża liczba partii, z których część miałaby tylko kilku przedstawicieli. To z kolei doprowadziłoby do problemów z wyłonieniem większości rządzącej, a partyjne rozdrobnienie tylko jeszcze bardziej utrudniłoby i tak już niełatwy proces decyzyjny nad ciągle powstającym i zmieniającym się polskim prawem;
  2. Prosty, proporcjonalny podział nie dałby wyników będących liczbami całkowitymi. Pojawiłby się w związku z tym problem, gdzie trafić powinny ułamkowe części mandatów.

Receptą na powyższe problemy, w naszym kraju mają być:

  1. Ustanowiony próg wyborczy, który musi przekroczyć każde ugrupowanie, aby móc wejść do Sejmu. Próg ten wynosi:
    - 5 proc. dla partii politycznej,
    - 8 proc. dla koalicji partii politycznych;
  2. Zastosowanie metody D’Hondta, która rozdziela mandaty tylko partiom i koalicjom, które przekroczyły wymagane progi wyborcze, w możliwie sprawiedliwy sposób, który nie będzie tworzył problemu z mandatami „ułamkowymi” i pozwoli po wyborach utworzyć stabilny rząd.

Na czym polega metoda D’Hondta?

Metoda D’Hondta to metoda opracowana przez belgijskiego matematyka Victora D’Hondta, która jest najczęściej stosowaną metodą reprezentacji proporcjonalnej w parlamentarnych wyborach narodowych. Stosowana jest ona także w Polsce przy podziale mandatów do Sejmu oraz przy okazji wyborów samorządowych.

Metoda D’Hondta polega na zsumowaniu wyniku wszystkich kandydatów startujących w danym okręgu pod nazwą konkretnego komitetu i następnie podzieleniu tego wyniku przez kolejne, następujące po sobie liczby naturalne, a więc przez: 1, 2, 3, 4, 5... itd. Liczbom, które uzyskamy w ten sposób, w kolejności malejącej przyporządkowujemy mandaty, pomijając jedynie te liczby, które wyliczone zostały dla komitetów, które nie przekroczyły wymaganego progu wyborczego (wynoszącego 5 proc. dla partii lub 8 proc. dla partyjnej koalicji).

Aby móc lepiej zrozumieć powyższą definicję, warto przedstawić obrazujący ją przykład.

Partia A w okręgu wyborczym numer 2 uzyskała dokładnie 10 000 głosów. Partia B w tym samym okręgu uzyskała 8 000 głosów, Partia C: 5 000 głosów, a partia D: 4 000 głosów.

W ujęciu ogólnokrajowym wszystkie partie, z wyjątkiem partii D, przekroczyły wymagany próg wyborczy wynoszący 5 proc. Partia D w całym kraju zdobyła bowiem jedynie 3 proc. poparcia, natomiast partia A: 45 proc., partia B: 38 proc. i partia C: 14 proc.

Przyjmując metodę D’Hondta, w pierwszej kolejności przez liczby naturalne dzielimy powyższe wyniki, uzyskane przez konkretne komitety wyborcze. Uzyskujemy w ten sposób coś na kształt poniższej tabeli.

PARTIA A 

PARTIA B

PARTIA C

PARTIA D

10 000

8 000

5 000

4 000

5 000

4 000

2 500

2 000

3 333

2 667

1 667

1 333

2 500

2 000

1 250

1 000

2 000

1 600

1 000

800

Jak teraz wygląda podział mandatów? W tabeli szukamy po prostu najwyższych liczb i w kolejności malejącej przyporządkowujemy im możliwe do zdobycia mandaty, omijając przy tym jedynie liczby partii D, której kandydaci, ze względu na nieprzekroczenie przez cały komitet progu wyborczego, nie dostaną się do Sejmu. W okręgu, który rozpatrujemy (okręg numer 2), jest do zdobycia 8 mandatów, które przyporządkować należy w następujący sposób:

PARTIA A 

PARTIA B

PARTIA C

PARTIA D

10 000

8 000

5 000

4 000

5 000

4 000

2 500

2 000

3 333

2 667

1 667

1 333

2 500

2 000

1 250

1 000

2 000

1 600

1 000

800

Patrząc na powyższą tabelę, należy zwrócić uwagę na następujące kwestie:

  1. Partia D nie otrzymała ani jednego mandatu, ze względu na nieprzekroczenie ogólnokrajowego progu wyborczego wynoszącego 5 proc., pomimo że pierwsza widoczna w tabeli przy tej partii liczba (4 000) hipotetycznie by na to pozwalała;
  2. Kolejność przyznawanych mandatów wyglądała następująco: 10 000 (PARTIA A), 8 000 (PARTIA B), 5 000 (PARTIA A), 5 000 (PARTIA C), 4 000 (PARTIA B), 3 333 (PARTIA A), 2 667 (PARTIA B), 2 500 (PARTIA A). W sumie więc w tym okręgu partia A zdobyła: 4 mandaty, partia B: 3 mandaty, a partia C: 1 mandat;
  3. Ostatni mandat został zdobyty przez partię A, pomimo że liczba, która o tym decydowała (2 500), widniała w tabeli zarówno w kolumnie przyporządkowanej do partii A, jak i w kolumnie z wynikami partii C. W systemie D’Hondta, który funkcjonuje w Polsce, przyjęto bowiem zasadę, zgodnie z którą, jeżeli kilka list uzyskało równe ilorazy, pierwszeństwo w uzyskaniu mandatu ma ta lista, która uzyskała wyższą ogólną liczbę oddanych na nią głosów (w opisywanym przykładzie była to właśnie partia A). To między innymi dlatego o metodzie D’Hondta mówi się, że sprzyja większym partiom. Innym powodem świadczącym o zasadności tego stwierdzenia jest również to, że najczęściej to właśnie partiom z większym poparciem przypadają „dodatkowe” mandaty, które w systemie proporcjonalnym, bez progu wyborczego, przypadłyby ugrupowaniom, które w obecnym systemie go nie przekroczyły, a co za tym idzie, których kandydaci nie mogą otrzymać mandatu. Tak właśnie stało się również w opisanym wyżej przykładzie.

Czy są alternatywy dla metody D’Hondta?

Co jakiś czas wraca dyskusja na temat słuszności i sprawiedliwości metody D’Hondta. Nie jest to bowiem metoda doskonała, która, jak zostało już wyżej zauważone, co do zasady sprzyja partiom większym.

Jakie są jednak alternatywy dla metody D’Hondta? Oto kilka przykładów:

  1. Jednomandatowe okręgi wyborcze – a więc rozwiązanie, które funkcjonuje w Polsce w przypadku wyborów do Senatu i które polega na tym, że z każdego okręgu mandat otrzymuje jedynie jeden kandydat, który otrzymał w nim największą liczbę głosów;
  2. Metoda Sainte-Laguë – a więc metoda, która w Polsce stosowana była przy okazji wyborów parlamentarnych w 1991 i 2001 roku i która zasadniczo działa tak samo, jak metoda D’Hondta z tym tylko zastrzeżeniem, że dzielnikami nie są tu liczby naturalne, a liczby nieparzyste, a więc 1, 3, 5, 7 itd. Metoda Sainte-Laguë doczekała się przy tym licznych modyfikacji polegających na przykład na rozpoczęciu dzielenia od liczby 3 (a więc z pominięciem 1). Panuje powszechne przekonanie, że metoda Sainte-Laguë jest korzystniejsza dla małych partii i daje wyniki lepiej odzwierciedlające poglądy ogółu głosującego społeczeństwa niż metoda D’Hondta. To jednak metoda D’Hondta ułatwia, po wyborach, skonstruowanie politykom większości sejmowej;
  3. Metoda STV – a więc metoda, w której głosujący muszą uporządkować startujących w wyborach od najbardziej do najmniej preferowanych. Celem tej metody jest doprowadzenie do wyboru kandydatów najbardziej preferowanych przez jak największą część obywateli oddających swój głos.

Czytaj też:
Czynne i bierne prawo wyborcze – co je różni i kiedy je posiadamy?
Czytaj też:
Sasin: Ceny paliw w Polsce będą najniższe, albo jedne z najniższych w Europie

Źródło: WPROST.pl