Magdalena Frindt, „Wprost”: Minął tydzień od wyborów. Pojawiają się pytania o polityczne scenariusze, ale także – choć może na uboczu głównego nurtu – o sens ciszy wyborczej.
Dr hab. Adam Gendźwiłł: Wszystko sprowadza się do jednego. Cisza wyborcza ma stwarzać obywatelom przestrzeń do podjęcia świadomej decyzji, która nie będzie dokonywana jak tzw. zakup impulsowy przy kasie, czyli wywołany przez ostatnią, najświeższą emocję. Na mocy przepisów o ciszy wyborczej politycy są zobowiązani do zawieszenia prowadzenia kampanii, jednocześnie pewne ograniczenia nakłada się na społeczeństwo, a także media.
Chodzi o to, żeby w przestrzeni medialnej, która może wpływać na wyrabianie zdania przez niezdecydowanych wyborców, nie pojawiały się informacje intensywnie przekonujące, jak głosować.
Za naruszenie ciszy wyborczej grożą grzywny, których wysokość jest bardzo zróżnicowana. Od niskich kwot do nawet miliona złotych za opublikowanie wyników sondażu.
Cisza wyborcza dotyczy wielu różnych aspektów, a stopniowanie kar odnosi się do tego, na kogo są nakładane. Indywidualne przewinienia, dokonywane przez osoby prywatne, na małą skalę, są sankcjonowane mniejszą grzywną, aby kara była proporcjonalna, możliwa do udźwignięcia przez jednostki.
Natomiast publikacja sondażu odnosi się do przedsięwzięcia medialnego, które siłą rzeczy ma szeroki zakres oddziaływania. Stąd różnice w wysokości kar. Oczywiście za każdym razem sądy powinny wziąć pod uwagę okoliczności, jak doszło do naruszenia ciszy wyborczej, na czym ono dokładnie polegało i na tej podstawie podejmować konkretne decyzje.
Od lat widać jednak, że zapisy dotyczące ciszy wyborczej nie nadążają za możliwościami, które daje internet. Rekordy popularności bije tzw. bazarek, na którym lista produktów składa się z delikatnie zakamuflowanych nazw poszczególnych komitetów.