Aparat państwa wkręcił się, całkowicie gratis, w promocję najnowszego filmu polskiego mistrza komercji Patryka Vegi. Cała ta akcja z wykradzionym tajnym scenariuszem, konspiracyjnym montażem w hotelowym pokoju w Tokio, dęta historyjka, że reżysera namawiano na przeniesienie terminu premiery na po wyborach, marsowa mina Vegi na filmikach wpuszczanych w sieć grzmiącego na polityków PiS – to wszystko na odległość czuć hucpą.
Pan prezes, bystry przecież jak Dunajec i przenikliwy jak Napoleon, dał się modelowo wmanipulować: „Mamy do czynienia z przygotowaniem do wielkiego hejtu” – wypowiedział się Jarosław Kaczyński o filmie „Polityka”. Właściwie mnie to nie dziwi, moim zdaniem Kaczyński jest całkowicie odporny na cudzysłów, pastisz czy parodię. Vega w swoim pomyśle marketingowym parodiuje Antoniego Krauzego, który skarżył się, że poprzednia władza utrudniała mu realizację filmu „Smoleńsk”. Krauze naprawdę w to wierzył, tymczasem Vega z kamiennym wyrazem twarzy stylizuje się na twórcę niepokornego, którego władza się boi, który może jej realnie zagrozić i którego próbuje uciszyć. Zabawne.
Efekt komiczny wzmacnia to, że w tę promocję ramię w ramię z prezesem wkręciła się „Gazeta Wyborcza”. Można Patrykowi Vedze pogratulować i poczucia humoru, i skuteczności. I tylko Jacek Kurski, w przeciwieństwie do swojego pryncypała, od razu załapał, o co chodzi. Nie można mu odmówić ani inteligencji, ani cynizmu. Zainspirowany sztuczkami Vegi postanowił wykorzystać najnowszy film Jacka Bromskiego do wsparcia swojej partii w kampanii wyborczej do parlamentu. Premiera filmu „Solid Gold” ma być promowana w telewizji publicznej tuż przed wyborami jako cała prawda o aferach Platformy Obywatelskiej.
Autorzy, aktorzy i producent zostaną wciągnięci w grę, dzięki której PiS ma wygrać drugą kadencję. Perfidny plan. To tylko dwa przykłady, jak polska kultura jest dziś instrumentalizowana przez politykę. Jej narzędziem stały się też Muzeum II Wojny Światowej, Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN czy Muzeum Narodowe w Warszawie. Czasem to nie tylko polityczne interesy, ale przy okazji zwykła ludzka małostkowość, której pisowski sposób sprawowania władzy wyjątkowo sprzyja, bo promuje najgorsze ludzkie cechy. Trudno się oprzeć wrażeniu, że różne instytucje kultury padają po kolei ofiarami zranionego Ego ministra Piotra Glińskiego.
Pokazując swoją władzę, destabilizując ich działalność, odgrywa się – być może zresztą nieświadomie – za upokorzenie, jakiego doznał jako „premier z tabletu”. Pamiętacie tamten pogardliwy śmiech, który przetaczał się przez polski internet i media po prezentacji Piotra Glińskiego jako szefa rządu technicznego PiS? Na prawdziwym sprawcy tej żenującej sytuacji dzisiejszy minister kultury odegrać się nie może, to przecież jego szef. Robi to więc pośrednio. No bo o ile mogę zrozumieć, że PiS-owi przeszkadzało Muzeum II Wojny Światowej czy prof. Dariusz Stola jako dyrektor POLIN, choćby ze względu na jego krytyczne wypowiedzi dotyczące zapisów o „nieszkalowaniu narodu polskiego” w nowej ustawie o IPN, to już kompletnie nie mieści mi się w głowie, co mogło mu zawinić szacowne Muzeum Narodowe w Warszawie, że nasłał na nie dyrektora zachowującego się jak baron Münchhausen? Często w historii twórcy kultury byli wykorzystywani przez polityków, czasami z własnej woli stawali się ich wspólnikami. Przykład Patryka Vegi pokazuje, że nie muszą dawać się robić w konia, sami mogą przejąć inicjatywę i zinstrumentalizować polityków dla własnych celów. Wszystkie te sytuacje są jednak smutne. W każdej z nich jest jeden przegrany – prawdziwa, wolna kultura.
Ewa Wanat - dziennikarka, była szefowa radia Tok FM, mieszka w Berlinie.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.