Liczba punktów zdobytych na egzaminie gimnazjalnym może zdecydować o tym, do jakiego typu szkoły trafi uczeń - pisze "Dziennik". Według niego, resort edukacji rozważa możliwość, aby gimnazjaliści, którzy nie zaliczą testu na co najmniej 30 procent punktów, kontynuowali naukę w szkołach zawodowych. "Takie rozwiązania postulują dyrektorzy i nauczyciele szkolnictwa zawodowego" - tłumaczy w rozmowie z "Dziennikiem" wysoki rangą urzędnik Ministerstwa Edukacji Narodowej. Dlaczego? Bo - zdaniem MEN - szkolnictwo zawodowe przeżywa kryzys, a specjaliści zajmujący się rynkiem pracy szacują, że za pięć lat zabraknie u nas około miliona fachowców: budowlańców, gastronomów, mechaników i stolarzy. Przeciwnicy tego pomysłu przekonują, że dbałość o rynek pracy nie jest zadaniem MEN. Resort odpowiada za to, aby poziom kształcenia był wysoki, a ograniczenie dostępu do średniego szczebla edukacji narusza zasady równości szans i tworzy getta dla mniej zdolnej młodzieży - zauważa "Dziennik". Kompromisowe wyjście proponuje twórca reformy oświatowej, były minister edukacji Mirosław Handke. W jego ocenie każdy z uczniów powinien mieć szansę nauki w liceum ogólnokształcącym. Dopiero w ostatniej klasie decydowałby się na to, czy zdaje maturę i na studia, czy wybiera roczny lub dwuletni kurs, który dawałby mu konkretny zawód - czytamy w artykule "Mało punktów - do zawodówki".
Mało punktów - do zawodówki
Dodano: / Zmieniono: