Kiedy w 2004 roku nasz kraj wchodził do Unii Europejskiej, byliśmy pełni optymizmu, w niebo strzelały sztuczne ognie. - Wreszcie dogonimy Zachód - cieszyliśmy się. Szybko zalała nas fala dóbr produkowanych przez międzynarodowe koncerny, używanych samochodów i unijnych dotacji - przypomina "Metro".
Nie oznacza to jednak, że żyjemy na takim samym poziomie, jak mieszkańcy innych krajów wspólnoty. Najnowszy raport Eurostatu nie pozostawia złudzeń. Dochód przeciętnego Kowalskiego jest o połowę niższy od średniej europejskiej - pod tym względem wyprzedzamy jedynie Łotwę. Mamy dwa razy większe bezrobocie niż Węgrzy czy Włosi i wciąż tkwimy w grupie najmniej rozwiniętych krajów UE. Polska gospodarka, choć ostatnio w doskonałej formie, rozwija się najwolniej w porównaniu z innymi państwami Europy Środkowej. Żeby dogonić np. Czechy czy Słowację, musielibyśmy mocno przyspieszyć.
Polacy mają inną strukturę wydatków niż większość mieszkańców UE. Bo mamy wyższe ceny. Na jedzenie i picie wydajemy prawie jedną piątą naszych dochodów, czyli więcej niż np. Grecy, Francuzi, Niemcy, Brytyjczycy czy nawet Czesi. Mało wydajemy poza domem - zaledwie jedną szóstą tych pieniędzy zostawiamy w restauracjach i hotelach, a nasze wydatki na kulturę są o 30 proc. mniejsze od średniej europejskiej i pozostawiają nas daleko w tyle za Słowacją czy Austrią.
Daleko z tyłu jesteśmy pod względem swobody prowadzenia działalności gospodarczej. Ze względu na biurokrację, zawiłość przepisów i obciążenia podatkowe przy zakładaniu i prowadzeniu firmy nasz kraj zajmuje ostatnie miejsce wśród nowych członków UE i nic nie wskazuje na to, by miało się to szybko zmienić. Ustępujemy też naszym sąsiadom w eksporcie - mamy pięciokrotnie mniejsze obroty niż np. Francja.