Zajmujemy w Unii pierwsze miejsce w bezprawnym połowie dorszy - według inspektorów UE co drugi wyłowiony u nas dorsz jest nielegalny. Raport nie mówi o innych gatunkach ryb, ale ekolodzy i straż łowiecka potwierdzają: kłusownictwo w naszym kraju rośnie w zastraszającym tempie.
Polski kłusownik już dawno nie zabija zwierząt w pojedynkę, żeby mieć co do garnka włożyć. Na rzekach i jeziorach grasują wieloosobowe gangi wyposażone w drogie motorówki, sieć informatorów, broń i ukryte chłodnie. - W tydzień potrafią zabić kilkaset kilogramów ryb. Sprzedają je za połowę ceny właścicielom barów czy sklepów - opowiadają funkcjonariusze ze straży rybackiej w Szczecinie.
Tylko w ciągu minionego półrocza zachodniopomorscy strażnicy i policjanci zdjęli ponad tysiąc takich dużych sieci. Padło w nich ponad 50 ton ryb. A to zaledwie 15-20 proc. tego, co udaje się wykryć. - Kłusowników trzeba złapać na gorącym uczynku, bo inaczej nie ma dowodów - przyznaje Wojciech Prądzyński, szef zachodniopomorskiej państwowej straży łowieckiej.
Strażnicy jednoczą się przeciw kłusownikom z policją, strażą graniczną, leśnikami, wędkarzami i ekologami. Efekty? Podczas kilkudniowej zmasowanej akcji na wodach Drawy, Odry czy Parsęty udaje się czasem złapać nawet sto kłusujących osób. Każda płaci po kilkaset złotych mandatu, po czym... wraca kłusować.
Kłusownicy pustoszą też lasy: w zeszłym roku w Lasach Państwowych wykryto 600 takich przypadków, dwa lata temu było ich o sto mniej. - Zjawisko przybiera coraz większe rozmiary. W 2005 r. wyliczyliśmy straty związane z kłusownictwem na 1,5 mln zł, a w ubiegłym już na ponad 1,7 mln zł - wylicza Tadeusz Pasternak, główny inspektor Straży Leśnej.