Z szacunków gazety wspartych wyliczeniami ekonomistów wynika, że rządowe plany spowodują, iż w przyszłym roku dodatkowe wydatki i niższe przychody budżetu pochłoną 40 mld zł, a w 2009 r. sięgną już 60 mld zł.
Premier Jarosław Kaczyński zapewnił, że żadna grupa społeczna nie zostanie pominięta przy rozdziale owoców wzrostu gospodarczego. I słowa dotrzymuje. Podwyżki dostali już lekarze, nauczyciele i żołnierze zawodowi. Więcej pieniędzy ma także pozostać w kieszeniach wielodzietnych rodzin czy producentów biopaliw. Samo obniżenie składki rentowej zmniejszy w ciągu dwóch lat przychody budżetu o 39 mld zł.
Większe pieniądze obiecano też emerytom i rencistom. Waloryzacja ma nastąpić w marcu przyszłego roku, rekompensując brak podwyżek w latach poprzednich. Tak więc, mimo że dla pojedynczej osoby oznacza to zaledwie 24 - 45 zł netto więcej w portfelu, z budżetu będzie trzeba wysupłać na ten cel 5,7 mld zł w przyszłym i kolejne 3,4 mld zł w 2009 roku - wylicza dziennik.
Ekonomiści na wieść o planach rządu uderzyli na alarm. Ich zdaniem realizacja wszystkich zapowiedzi grozi załamaniem finansów publicznych. "Przy takim podejściu nie uda się osiągnąć założonego w programie konwergencji poziomu deficytu państwa poniżej 3 proc. PKB" - wyjaśnia prof. Andrzej Wernik z Akademii Finansów.
Zejście poniżej tego poziomu jest jednym z warunków przyjęcia przez Polskę wspólnej waluty. "Co gorsza, stan finansów publicznych może ulec znacznemu pogorszeniu. A jeśli na to nałoży się spowolnienie rozwoju gospodarczego, z którym możemy mieć już do czynienia w 2009 roku, to czeka nas katastrofa" - dodaje ekonomista.
Jego zdaniem podstawowym błędem rządu jest zakładanie, że na wszystko znajdą się pieniądze, które przyniesie nam wzrost gospodarczy - czytamy w "Rzeczpospolitej".