- Opłaciło się?
Tak. Ostatecznie tak. (...)
- Nie lepiej było wyjechać za granicę?
Miałem taką propozycję, ale dostałbym mieszkanie socjalne i 300 euro miesięcznie.
- To za mało?
Obiecywano mi dużo więcej pieniędzy i przede wszystkim ochronę do końca życia. A teraz robią na mnie oszczędności. Muszę wynajmować sobie prywatnych ochroniarzy. bo przecież moja twarz wielokrotnie pojawiała się w mediach. Nie zmieniono mi wyglądu ani dokumentów. Tak to wygląda w rzeczywistości. (...)
- Oni (szefowie Pruszkowa) są wciąż groźni, przecież siedzą w więzieniu?
Ale niebawem będą na wolności. Udowodnili już, że nadal chcą zemsty. Jeden z żołnierzy "Pruszkowa" namierzył mnie w pobliżu miejsca zamieszkania. Doniósł o tym Monice - żonie "Słowika" (jeden z bossów gangu - przyp. red.). Podczas widzenia z mężem w areszcie. Monika miała spytać, czy "mają mnie odpalić". "Słowik" na to, że nie, ale po dwóch tygodniach zmienił zdanie. Policja o wszystkim wiedziała i zorganizowała moją przeprowadzkę. Kiedy się dowiedziałem o kulisach zamieszania - zatelefonowałem do pani "Słowikowej". Kłamała jak z nut, że dawni koledzy "dbają nawet o to, żebym się nie przeziębił".
- Były inne zagrożenia?
Zaraz na początku, kiedy zdecydowałem się zostać świadkiem koronnym, Eskortowali mnie policjanci. Ich szef dostał telefon. Mieli mnie zostawić na trasie, katowickiej pod Nadarzynem. Dowódca grupy, która mnie chroniła, nie wykonał jednak tego polecenia.
- Kto mu je wydał?
Nie wiem. Ale o wszystkim dowiedział się prokurator Jerzy Mierzewski. dzięki któremu zostałem koronnym. Zaalarmował ministra sprawiedliwości Lecha Kaczyńskiego, a on nie dopuścił do planowanego wystawienia mnie wrogom z "Pruszkowa".
- Kto miałby stać za tym spiskiem?
Szefowie gangu mieli takie plany kilka lat wcześniej, bo byłem dla nich solą w oku. Na stypie po Nikodemie Skotarczaku - "Nikosiu", w hotelu Marriott. Miałem zostać zastrzelony na parkingu, w drodze do samochodu. Ostrzegł mnie ktoś zaufany, kogo nie mogę ujawnić. W połowie imprezy powiedziałem żonie, żeby wyszła do toalety. Zaraz ją stamtąd wyciągnąłem i pobiegliśmy do auta. Na nasze szczęście wynajętego przez "starych pruszkowskich" (sześcioosobowy "zarząd" Pruszkowa - red.) kilera jeszcze nie było. Miałem zginąć za to, że ostrzegałem "Nikosia" przed grożącym mu niebezpieczeństwem.
- "Starzy" chcieli się zemścić za zdradę?
O mojej współpracy z glinami nie mieli pojęcia. Dowiedzieli się, gdy zostałem koronnym. Byłem przez lata policyjnym agentem o kryptonimie Książę. Wiedziałem, że ryzykuję życie. Piotr Wróbel - oficer policji, z którym współpracowałem - dbał o wszystkie szczegóły. Dla "starych" miałem legendę, że "to mój pies", który dostarcza mi informacji o ruchach policji.
- Czego dowiedziała się policja?
Opowiedziałem im o całej strukturze grupy. Kto jest kim. I o zasadach obowiązujących w mafii pruszkowskiej.
- O tym pisano w gazetach.
Bzdury pisano. Dziennikarze wymyślali sobie szefów. Kreowali ich na bohaterów. "Pershing" miał być według nich numerem jeden, a tak nie było. Kiwał "starych", nie chciał się im podporządkować, to wydali na niego wyrok. (...)
- Jakie były ostateczne motywy "odwrócenia"?
W 2000 roku siedziałem w areszcie w Wadowicach za wymuszenie, którego w rzeczywistości dokonali "starzy". Nie dość, że mnie wrobili, to jeszcze nasłali na moją rodzinę największych rzezimieszków ze Żbikowa - grupę Bryndziaków. Te kanalie wystawały po nocach pod naszym domem w Komorowie, groziły śmiercią dzieciom i żonie. Wiedziałem, na co ich stać. (...) Mój adwokat zadzwonił do prokuratora Mierzewskiego, a ten przyjechał do Wadowic już następnego dnia.
- Prowadził śledztwo w sprawie zabójstwa generała Papały. Co pan wiedział na ten temat?
Doszłyby mnie jakieś słuchy, gdyby rzeczywiście zrobili to pruszkowscy. Nie chcę nikogo wybielać, szczególnie Ryszarda Boguckiego, który ma zarzuty w tej sprawie. Być może za zorganizowaniem zamachu rzeczywiście stał "Słowik". Ale jakoś trudno mi uwierzyć w spotkanie, o którym opowiadał świadek koronny w tej sprawie. O ile dobrze pamiętam, miał on brać udział w rozmowie na temat zabójstwa generała, w której uczestniczyli: Edward Mazur, "Słowik" i "Nikoś". To mało prawdopodobne. Ci dwaj ostatni po prostu się nienawidzili. Nigdy nie usiedliby do rozmowy przy jednym stole. Coś tu się nie zgadza. Przecież "Nikosia" wiosną 1998 roku uśmiercili właśnie "starzy" i współpracujący z "Pruszkowem" kilerzy z Łodzi.
- Może "Słowik" rozgrywał jakieś interesy z ludźmi z zagranicy?
Mógł to robić z Ruskimi.
- Ale teraz posiedzi długo.
Nie wiadomo. Do rządów znów mogą wrócić przecież ludzie związani z mafią pruszkowską.
- A konkretnie kto?
Prywatnie nazywam ich komuchami. Ale nie mówię o jakimś ugrupowaniu politycznym. Tu chodzi raczej o układ z początku lat dziewięćdziesiątych. Wielu z polityków robiło wtedy interesy z gangsterami - mówi "Masa" w rozmowie z "Super Expressem".