Pracują legalnie. Do Niemiec wysłali ich polscy pośrednicy, firmy mięsne IRC Czupryńscy z Nakła i Agro Visbek z Bydgoszczy. Mieli pracować jako pakowacze w wielkim zakładzie Toennies w Rheda- Wiedenbruck pod Bielefeld w zachodnich Niemczech z miesięczną pensją od 700 do 1000 euro na rękę. I miały być godziwe warunki pracy.
Czar prysł pierwszego dnia. "Bez żadnego przeszkolenia ustawili nas przy taśmach. Kazali pakować mięso do pojemników z zalewą. Na godzinę trzeba było wyrobić 190 kg" - opowiada Maria spod Szczecina, która tak jak wszyscy prosi o anonimowość.
Przemek: "Jednej osobie daje się pracę, do której potrzeba trzech ludzi. Mnie kazali pakować jadące taśmą mięso do kartonów, a potem stawiać je jeden na drugim. Kartony musiałem sobie najpierw przynieść i przygotować. Nikogo nie obchodzi, czy dasz sobie radę, czy nie" - opowiada gazecie.
Nielicznym, którym udaje się wyrobić normę, Toennies obiecała po 4 euro za godzinę, tym, którzy przerobili mniej mięsa - 3,5 euro, więc miesięcznie, pracując po 12 godzin na dobę, powinni dostawać znacznie ponad 1 tys. euro. "Nie dostajemy tyle. Płacą nam w zależności od tego, ile mięsa przerobi się na zmianie. Najlepsi dostają po 800-900 euro miesięcznie" - mówi Jarek spod Bydgoszczy.
Poza plastikowymi butami odparzającymi stopy i cienkimi fartuchami fabryka nie dała Polakom żadnej odzieży roboczej, a temperatura przy taśmach z mięsem nie przekracza kilku stopni.
Opornych poganiali polscy nadzorcy. "Wystarczyło odwrócić głowę, by usłyszeć wulgarne połajanki. Grozili też, że wyrzucą z pracy" - opowiada Arek z Kujaw.
Toennies to jedna z największych rzeźni i przetwórni mięsa w Europie. Ma kilka zakładów w całych Niemczech. Rocznie ubija się w nich ponad 8 mln świń. Firma sponsoruje pierwszoligowy klub Schalke 04.