ABW twierdzi, że nic się nie stało, bo w komputerze nie było tajnych danych. Z ustaleń "Rz" wynika, że służby nie poinformowały o incydencie Sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych.
Do kradzieży doszło w grudniu ubiegłego roku pod Olsztynem w miejscowości Ramsówko. Marczuk ma tam niewielki dom. 17 grudnia na kilka godzin wyjechał. Kiedy wrócił, zobaczył wyjętą z drzwi szybę i ślady plądrowania. Zniknął laptop i ładowarka.
Wezwani przez Marczuka policjanci z pobliskiego Barczewa dość szybko ustalili, kim byli sprawcy. Złodziejami okazali się dwaj młodzi mieszkańcy pobliskiej wsi, notowani już za drobne kradzieże. Policjanci odnaleźli ukryty w krzakach komputer. Sprawa szybko trafiła do sądu, w kwietniu złodzieje zostali skazani na półtora roku więzienia w zawieszeniu - przypomina dziennik.
Czy w laptopie były informacje, których ujawnienie mogłoby wystawić na szwank bezpieczeństwo państwa lub interesy wywiadu wojskowego? Marczuk, bliski współpracownik prezydenta Lecha Kaczyńskiego z czasów, gdy ten rządził Warszawą, od wygranych przez PiS wyborów pełni najważniejsze funkcje w instytucjach stojących na straży bezpieczeństwa państwa.
Krótko po wyborach parlamentarnych został szefem Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, a w październiku zeszłego roku szefem powstającej Służby Wywiadu Wojskowego. Laptop służył mu zapewne już w czasie pracy w ABW. Jak wynika z ustaleń "Rz", skradziony komputer należał do agencji, która użyczyła go Marczukowi po tym, gdy objął stanowisko szefa SWW. Szef wywiadu wojskowego korzystał więc ze sprzętu ABW.
Co było na twardym dysku? Jeden z rozmówców "Rz" twierdzi, że po odzyskaniu laptopa w ABW nie została przeprowadzona ekspertyza, która mogłaby wyjaśnić, jakie informacje znajdowały się w komputerze.
"WABW nie przeprowadzono badania tego komputera na okoliczność danych, które znajdowały się na twardym dysku, również tych wykasowanych, które jednak można by odzyskać dzięki specjalistycznemu oprogramowaniu" - twierdzi funkcjonariusz ABW, do którego dotarła "Rz". "Dlatego takie przypadki zawsze powinny zostać drobiazgowo sprawdzone" - dodaje.
Rzeczniczka ABW Magdalena Stańczyk zapewnia jednak, że w komputerze nie było nic ważnego.