"Dziennik": Zgodnie z przewidywaniami Parlament Europejski przyjął szeroką definicję wódki, niekorzystną dla Polski. Czuje Pan gorycz porażki?
Bogusław Sonik: - Oczywiście, że tak. Nie udało nam się przeforsować żadnych poprawek. Na osłodę dostaliśmy zapis, że wódka produkowana z tradycyjnych surowców - zboża, ziemniaków i buraków cukrowych, nie będzie wymagała dodatkowych opisów na etykiecie. To drugorzędna sprawa, ale dobre i to.
Francuzi mają swoje wina i szampana, Brytyjczycy whisky i dżin. Dlaczego Polakom, Skandynawom oraz przedstawicielom państw nadbałtyckich nie udało się obronić czystości wódki?
- Zabrakło lobbingu. Proszę zauważyć, że resort rolnictwa nie organizował żadnych konferencji na ten temat. Nikogo nie próbował przekonywać do naszych racji. Gdybyśmy wykazali choć część takiej aktywności, z jaką walczymy teraz o pierwiastek, to sytuacja mogłaby wyglądać zupełnie inaczej. W Parlamencie Europejskim udało nam się zmobilizować kilka państw do zagłosowania za wąską definicją wódki. Ciężko było jednak wygrać z sojuszem pozostałych krajów. Może gdyby na poziomie Rady Europy również ministrowie doszli do jednego wspólnego stanowiska, to efekt byłby inny.
Robert Makłowicz uważa, że i tak nowe owocowe wódki nie zagrożą pozycji produkowanego przez nas trunku. Mówi, że nie wystarczy nazwać konia mułem, żeby ten nim się stał.
- Polscy producenci wódki powinni rozpocząć kampanię, której celem byłoby uzmysłowienie ludziom, że nasza wódka jest najlepsza, dlatego nie wymaga dodatkowych opisów na etykietach. Musimy wykorzystać to, co dało nam przeforsowane rozwiązanie. Ono nie dotyczy tylko Polski, ale wszystkich producentów z tzw. pasa wódki. W taką akcję muszą włączyć się także rządy. Musimy zacząć grać na szlachetności naszych trunków.