Marszałek Sejmu Ludwik Dorn w ubiegły weekend poleciał służbowo do Korei Południowej. I nie byłoby to bulwersujące, pisze "Fakt", gdyby nie fakt, że do rządowego samolotu zabrał swoją żonę.
Marszałek poleciał na Daleki Wschód na zaproszenie swojego koreańskiego odpowiednika, czyli przewodniczącego zgromadzenia narodowego. W oficjalną delegację zabrał swoją małżonkę. Spędzili tam razem prawie tydzień. "To była oficjalna wizyta, a za pobyt płaciła strona koreańska" - tłumaczy swego szefa rzecznik marszałka Sejmu Witold Lisicki.
Dodaje też, że Iza Śmieszek-Dorn, czyli żona marszałka, została na Daleki Wschód oficjalnie zaproszona. - Jeśli Koreańczycy chcą płacić za panią Dornową, mają do tego prawo. A my mamy prawo rozliczyć wycieczkę państwa Dornów, pisze "Fakt". Delegacja polska leciała rządowym samolotem. Jak ustaliła gazeta, pani Iza za przelot nie zapłaciła. "Podatnicy nie stracili, bo rządowy samolot leciał z marszałkiem i nie ma to wpływu na cenę przelotu, gdy jest na pokładzie żona marszałka" - przekonuje Lisicki.