A w swoim gabinecie pojawił się już wczoraj. Wczorajsza nieoficjalna wizyta w Ministerstwie Zdrowia nie pierwszą wizytą Religi podczas zwolnienia lekarskiego. Choroba wyłączyła go tylko z najbardziej gorącego czasu protestów pielęgniarek.
"Dziennik" zapytał ministra Religę: - Nie obawia się pan powrotu do pracy w tak trudnym momencie.
Zbigniew Religa: - Temperatura była wysoka, już kiedy musiałem odejść. Teraz rzeczywiście jeszcze wzrosła, ale ogólnie taka sytuacja nie jest dla mnie nowa.
"D": - Tyle że dziś już dziewiąty dzień mamy przed kancelarią premiera miasteczko namiotowe ze strajkującymi pielęgniarkami.
Z.R.: - Tak, ale dziś jest spotkanie Jarosława Kaczyńskiego i wszystkich związków zawodowych. I mam nadzieję, że w piątek miasteczka nie będzie.
"D": - Naprawdę pan w to wierzy?
Z.R.: - Trudno sobie wyobrazić, żeby miasteczko namiotowe było stałym obrazem Warszawy. Trzeba to skończyć. Jeżeli premier zaproponuje rozpoczęcie rozmów o wytyczeniu drogi wzrostu płac, to trwanie przy tym proteście będzie nieuzasadnione. A słowo premiera powinno być gwarancją. Na dzień dzisiejszy postulaty są nie do zrealizowania. Wszyscy muszą sobie zdać sprawę, że ich realizacja musi być rozłożona w czasie.
"D": - Problem w tym, że zamiast rozmów przez ostatnie dni obserwowaliśmy nakręcanie się spirali emocji, byliśmy świadkami dramatycznych scen. Czy tak musiało się stać? Czy rząd nie popełnił jednak błędu w podejściu do tego strajku?
Z.R.: - Ta spirala zaczęła się nakręcać w momencie, kiedy pielęgniarki, które przyszły z petycją do kancelarii premiera, nie były zadowolone, że szef rządu wydelegował do rozmów z nimi pierwszego wicepremiera Przemysława Gosiewskiego. A przecież premier i prezydent nie są osobami, które negocjują bezpośrednio przy każdym strajku. Żądanie pielęgniarek: "My nie będziemy rozmawiać z nikim, tylko z premierem" nie było uzasadnione. Natomiast odmowa w tych pierwszych dniach ze strony premiera była w pełni uzasadniona.