Państwowe ratownictwo medyczne tworzone jest już blisko dziesięć lat. Nadal nie dorównuje europejskim standardom. Jak twierdzą eksperci, na jego dostosowanie potrzeba co najmniej trzech lat - czytamy w "Życiu Warszawy".
Według świadków, na miejsce katastrofy polskiego autokaru we francuskich Alpach, pomoc nadjechała po około pięciu minutach od telefonu do straży pożarnej. Akcja ratownicza była prowadzona bardzo sprawnie. Czy tak samo byłoby, gdyby wypadek zdarzył się w Polsce? - pyta gazeta.
"Jestem przekonany, że tak. Nasze ratownictwo jest na bardzo wysokim poziomie, a w wielu karetkach jeżdżą lekarze. Na zachodzie w większości karetek są już sami ratownicy medyczni" - mówi prof. Jerzy Karski, krajowy konsultant ds. medycyny ratunkowej. Jego zdaniem, kwalifikacje polskich lekarzy i ratowników niczym nie odbiegają od europejskich standardów. Problemem jest jednak koordynacja działań wszystkich służb ratowniczych.
"W żadnym miejscu naszego kraju służby ratownicze, czyli pogotowie, straż pożarna i policja nie współpracują w ramach jednego centrum powiadamiania ratunkowego" - mówi dr Marek Sehn z Polskiego Towarzystwa Medycyny Ratunkowej. Dlatego zdaniem prof. Leszka Brongela z Kliniki Medycyny Ratunkowej Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, zdarza się, że po telefonie pod numer alarmowy 112 wybucha chaos organizacyjny. "Tak dłużej być nie może. Musimy jak najszybciej ujednolicić ten system" - apeluje prof. Brongel. Podobnego zdania jest prof. Karski. "Numer 112 nie funkcjonuje, bo centrum powiadamiania ratunkowego nie obejmuje całego kraju. Jest jeszcze wiele do zrobienia" - dodaje. Więcej o tej sprawie w środowym wydaniu "Życia Warszawy".