Prawie trzy lata spędzone w areszcie nie zniechęciły Grzegorza Wieczerzaka do robienia interesów. Duża w tym zasługa prokuratury, która spartoliła wielkie śledztwo prowadzone przeciw niemu. Wiele wskazuje na to, że sprawa wielomilionowych nadużyć w PZU Życie, określana największą aferą III RP, skończy się największą kompromitacją organów ścigania. Kolejne wątki śledztwa są systematycznie umarzane, a te prowadzone czekają na umorzenie.
- Na początku śledztwa popełniono takie błędy, że z większości wątków niczego nie da się "wycisnąć". Chodzi nie tylko o nieprawidłowe opinie biegłych, ale też o brak przeszukań siedzib zamieszanych w sprawę spółek czy nieumiejętne przesłuchania - wyjawia prokurator prowadzący dziś jeden z głównych wątków śledztwa.
Nic dziwnego, że coraz więcej postępowań jest umarzanych, a te, które wciąż są prowadzone, jak mówią śledczy, "utknęły w martwym punkcie". O braku wiary w sukces świadczy też to, że ostatnio spora część materiałów ze stołecznej prokuratury apelacyjnej trafiła do niższej rangą okręgowej. I tam czeka na umorzenie.
Tymczasem były szef PZU Życie, nie zważając na prowadzone przeciw niemu śledztwa, oficjalnie przejmuje władzę w firmach, które do tej pory miał kontrolować - ale po cichu. Taka informacja dotarła do "PB" przed kilkoma tygodniami.
Według gazety, do swojego stanu posiadania (dwie stadniny koni) Grzegorz Wieczerzak nie tylko dołożył udziały w jednej firmie, ale założył także trzy inne spółki. Został prezesem w dwóch kolejnych, w trzech - prokurentem. W jeszcze dwóch władze przejęli jego bliscy współpracownicy. A co najciekawsze, nazwy większości z tych firm przewijają się w aktach afery PZU Życie - podkreśla "Puls Biznesu".