W ostatnich dniach pod adresem wiedeńskiej organizacji padły w Polsce mocne słowa. "Nota werbalna, która była przedstawiona Polsce w tej sprawie, jest niestosownym dokumentem. Proponowałabym, aby dziennikarze i całe społeczeństwo zjednoczyło się w obronie Polski przed szkalowaniem, z którym mamy do czynienia, a które jest inspirowane przez polską opozycję" - mówiła wzburzona szefowa naszej dyplomacji, Anna Fotyga.
Poparł ją premier. Zdaniem Jarosława Kaczyńskiego w swoim piśmie OBWE użyła "skrajnie niefortunnych określeń". Stąd, zapowiadał szef rządu, warunkiem wstępnym rozmowy o przyjęciu do Polski zagranicznych obserwatorów musi być zmiana treści pisma.
Dlatego kiedy wczoraj wicemarszałek Sejmu Bronisław Komorowski pokazał poufne dotąd pismo, rzucił się na niego tłum dziennikarzy. I natychmiast się zawiódł. "Skandaliczny" list okazał się bowiem wyłącznie technicznym pismem, w którym OBWE, "w oczekiwaniu na zaproszenie do obserwacji przedterminowych wyborów" prosi o możliwość zorganizowania wyjazdu studyjnego czterech ekspertów, którzy mieliby ocenić "obecny klimat wyborczy" i przygotować wizytę obserwatorów w dniu wyborów.
"To było standardowe pismo, które co roku wysyłamy do wszystkich rządów przed wyborami. Napisaliśmy w nim, że spodziewamy się zaproszenia do obserwowania głosowania, bo do tej pory takie zaproszenia otrzymywaliśmy ze wszystkich państw Rady Europy. Nie mamy żadnych powodów, aby obawiać się o demokrację w Polsce w większym stopniu niż w Wielkiej Brytanii, Szwajcarii czy Holandii" - zapewniła "Dziennik" rzeczniczka OBWE, Urdur Gunnarsdottir.
Już wczoraj Anna Fotyga zdecydowanie złagodziła swoje stanowisko w sprawie obserwacji wyborów w Polsce. "Dziś albo jutro będę rozmawiała w tej sprawie z Miguelem Angelem Moratinosem (przewodniczący OBWE) i mam nadzieję, że zdołamy dojść do porozumienia" - oświadczyła szefowa naszej dyplomacji, która uczestniczy w sesji generalnej ONZ w Nowym Jorku. Ale nie chciała się przyznać do błędnej interpretacji zamierzeń organizacji ze Strasburga.