I choć data wyborów jest odległa, to przymiarki LiD do wyborów prezydenckich nie są przypadkiem - komentuje gazeta. Lewica ma bowiem poważny problem - nie ma dziś w ich szeregach polityka, który mógłby stanąć do wyścigu o fotel prezydencki z Lechem Kaczyńskim czy z Donaldem Tuskiem. Stąd pomysł, by reaktywować byłego premiera Włodzimierza Cimoszewicza.
Jeszcze do niedawna scenariusz z Cimoszewiczem jako kandydatem lewicy na prezydenta był nie do pomyślenia. Zwłaszcza dla SLD. Po tym jak Cimoszewicz w 2005 r. na końcowym odcinku kampanii prezydenckiej zrezygnował z ubiegania się o fotel głowy państwa w związku z obciążającymi go zeznaniami Anny Jaruckiej. Politycy SLD deklarowali wtedy, że skreślają go raz na zawsze. Tak było do dziś. Bo choć w szeregach lewicy cały czas są tacy, co o Cimoszewiczu w ogóle nie chcą słyszeć, jest też coraz więcej polityków, którzy ponownie widzą w nim szansę na sukces w prezydenckich wyborach.
Według "Dziennika", do Cimoszewicza, który jest dziś niezrzeszonym senatorem, coraz częściej przychodzą działacze lewicy - wśród nich np. sekretarz generalny SLD Grzegorz Napieralski - i namawiają do startu w wyborach. Potwierdza to osoba blisko związana z senatorem.
"Politycy SLD zaczynają powoli rozumieć, że nie mają nikogo lepszego, kto mógłby powalczyć o prezydenturę. Choć nadal udają, że Cimoszewicz dla nich nie istnieje, to indywidualnie bardzo chętnie przychodzą do niego" - potwierdza informator gazety i podkreśla: "Proponują mu swoje wsparcie, namawiają go do startu w wyborach prezydenckich".
Co na to Cimoszewicz? "Ma żal do SLD. Bo po dwóch miesiącach kampanii, kiedy i Kaczyński, i Tusk wydali po 10 mln, my mieliśmy na koncie 104 tys. zł. Do tego w kampanii dostał do pomocy jakichś dzieciaków. Więc to Cimoszewicz musi im najpierw wybaczyć" - mówi informator dziennika.