W obszernym wywiadzie udzielonym tej gazecie Święczkowski mówi, że nie otrzymywał zleceń politycznych, a także odpowiada m.in. na zarzut, że zlikwidował departament, który opiniował zakładanie podsłuchów, a uczynił to po to, by łatwiej móc inwigilować przeciwników politycznych rządu.
- "Bzdura, mówi Święczkowski. - Nie departament, a wydział. Nikt nigdy nie był podsłuchiwany dlatego, że należał do innej partii niż wówczas rządziła, lub dlatego, że był dziennikarzem. Wychodziliśmy z założenia, że techniki operacyjne mogą być stosowane jedynie w uzasadnionych przypadkach i zawsze odbywało się to za zgodą i na warunkach określonych przez sąd".
- "Owszem, departament (sic! - PAP) opiniujący stosowanie techniki operacyjnej został zlikwidowany. Był on zbędny, bo wydłużał drogę. Służby nieraz muszą założyć podsłuch w trzy godziny, kiedy coś się dzieje, dodatkowy szczebel to znacznie opóźniał. W ogóle rozbudowana bez sensu biurokracja często stawiała pod znakiem zapytania naszą skuteczność.(...) W czasach gdy przestępcy posługują się najnowszymi technikami i są bardzo elastyczni w działaniu, również służby muszą mieć możliwość błyskawicznego działania - oczywiście zawsze w granicach określonych przez prawo".
Święczkowski zwraca uwagę "na rzecz znacznie bardziej niebezpieczną. Mój następca zlikwidował stworzony przeze mnie departament zajmujący się ochroną interesów ekonomicznych. W tej chwili sprawami zasadniczymi dla bezpieczeństwa Polski, takimi jak sektor energetyczny, paliwowy i zbrojeniowy nie zajmuje się żadna wyspecjalizowana struktura. To zaś stwarza potencjalne niebezpieczeństwo, że kluczowe dla nas sektory wymkną się spod kontroli państwa" - ostrzega były szef ABW.
Jego zdaniem "w ABW trwa istna łapanka na ludzi, którzy chcieliby firmować działania skierowane przeciw nam (opozycji - PAP). Wielu odmawia i w rezultacie specjaliści najwyższej klasy lądują w portierniach".