- Wydałem polecenie, by wyhamować przygotowania do wyjazdu pierwszej grupy żołnierzy w kwietniu - dodał Klich. - Sytuacja musi się tam ustabilizować. A to już nie nasza sprawa, tylko Francuzów, którzy w Czadzie mają swoich żołnierzy.
Od soboty zaciekłe walki toczą się w Ndżamenie, stolicy Czadu. Lada dzień mieli tam lądować pierwsi żołnierze z misji pokojowej UE. W liczącym ok. 4 tys. osób kontyngencie Polacy mieli stanowić drugą po Francuzach siłę - prawie pół tysiąca żandarmów i dwa śmigłowce.
Uliczna strzelanina na karabiny, bazooki, czołgi i śmigłowce sprawiła, że operacja została zawieszona. Pierwsi żołnierze z Irlandii i Austrii, którzy już wyruszyli do Czadu, zostali zawróceni.
Po kilkudniowym, błyskawicznym marszu przez pustynie dwa tysiące czadyjskich partyzantów zaatakowało Ndżamenę w sobotę o świcie. Tu stoczyli pierwszą od tygodnia bitwę. Wcześniej posyłane przeciwko nim rządowe wojska pierzchały na sam widok partyzantów.
Walki wybuchły też we wschodnim Czadzie, gdzie są obozy uchodźców, które mieli chronić Europejczycy. Rząd w Ndżamenie twierdzi, że wkroczyła tam armia sudańska, by dokonać pogromów wśród uciekinierów.
- Mieliśmy chronić uchodźców, ale taka misja nie jest możliwa, gdy trwają intensywne walki - mówi gen. Wiesław Skrzypczak, dowódca wojsk lądowych.