Leokadia Kopeć jest filigranową, uśmiechniętą szatynką. W tygodniu od rana do wieczora pracuje w Londynie, tak samo jak dziesiątki tysięcy Polaków. Ale w weekend, zamiast się wyspać, wkłada policyjny mundur. Przypina do pasa kajdanki, gaz i pałkę, i wychodzi z brytyjskimi kolegami na ulice Streatham. To południowe przedmieścia Londynu, duże skupisko Polaków. W pobliżu jest cieszące się nie najlepszą sławą Brixton.
Jeśli wszystko pójdzie dobrze, Leokadia już niedługo będzie kimś, kogo brytyjski Scotland Yard poszukuje dziś najbardziej - brytyjską policjantką mówiącą po polsku.
"Dziś mamy bardzo niewielu polskojęzycznych policjantów, a liczba Polaków, którzy przyjeżdżają, cały czas rośnie" - mówi komendant posterunku w Streatham Jonathan Tottman.
Polka nie jest jeszcze policjantką, choć ma odznakę i mundur. Jest wolontariuszką po szkoleniu policyjnym. Za darmo przepracowuje w roku 200 godzin służby. To doskonały punkt w życiorysie, ale też trampolina do regularnej służby - pisze dziennik.
Na początek brytyjski policjant dostaje 28 tys. funtów rocznie. Po specjalizacjach i kursach - znacznie więcej. Emigrant pracujący za płacę minimalną zarobi najwyżej połowę tej sumy.
Polacy reagują na swego rodaka w mundurze różnie. "Jeden, jak powiedziałam po polsku, żeby pokazał dokumenty, był w szoku" - opowiada Special Constable Kopec. "Jedni widzą, że mogą mniej kręcić, inni są wdzięczni, że mogą się dogadać z policjantem" - dodaje.
Takich osób jak Leokadia jest na razie zaledwie kilka w całej policji, choć kilkunastu Polaków służy w oddziałach wspomagających policję. Są umundurowani, ale nie mogą np. dokonywać aresztowań.
Scotland Yard szuka polskojęzycznych funkcjonariuszy, bo liczba incydentów z Polakami w roli głównej rośnie. Nie ma co prawda statystyk narodowościowych, ale policjanci przyznają nieoficjalnie, że polską specjalnością są bójki w pubach, rozrabianie po pijanemu i przemoc domowa - wylicza "Gazeta Wyborcza".