Z porywaczami Krzysztofa Olejnika współpracował co najmniej jeden człowiek, który wciąż przebywa na wolności - wynika z analizy śledztwa, do której dotarł "Dziennik".
Może to być policjant albo inny człowiek, który znał szczegóły postępowania w sprawie porwania. Zostawił po sobie ślady - kilkadziesiąt połączeń z ulicznych telefonów na karty magnetyczne.
W 2003 r. ktoś, do dziś nie znany z imienia i nazwiska, za pomocą trzech kart dzwonił do ludzi zamieszanych w porwanie Krzysztofa Olejnika. Nie mógł to być żaden z porywaczy, bo bandyci przebywali wtedy w innych miejscowościach niz te, w których stały budki.
Kart używano w gorącym okresie przygotowań do przejęcia okupu i tuż po nim. - Jedna z tych kart została użyta tylko dwa razy i to jednego dnia, jeszcze przed przekazaniem okupu. Ktoś telefonował na policję w Płocku, do komendy miejskiej, a potem do jednego ze sprawców, Sławomira Kościuka - mówi rozmówca "Dziennika". Wiadomo też, że przestępcy mieli informacje ze śledztwa i to najprawdopodobniej od samej policji.