Kultowy już mercedes stoi dziś smutny i przykurzony w jednym z warsztatów samochodowych w Piasecznie pod Warszawą. Gdy patrzy się na to auto, aż trudno uwierzyć, że od niego zaczęła się jedna z największych afer w Polsce - przyznaje stołeczny dziennik.
Gdy wiosną 2004 roku poseł Pęczak dostał mercedesa od Dochnala, auto miało zaledwie rok i było warte ok. 450 tys. zł. Mercedes S500 formatic z 2003 roku, napęd na cztery koła budziły zazdrość i podziw. Dziś ma zardzewiałe felgi, czeka na poważny remont silnika. Gdy Dochnal siedział 3,5 roku w areszcie, samochodem jeździła trochę jego żona. "Co chwila coś się z nim działo" - utyskuje gazecie "ŻW" Aleksandra Dochnal.
"Wykonywaliśmy regularnie przeglądy floty Larchmont Capital - firmy pana Marka Dochnala. Ten mercedes to stały klient mojego zakładu. Zaczął się pojawiać regularnie po tym, jak skończyła mu się gwarancja i przestał być naprawiany w autoryzowanym salonie w Aninie koło Warszawy. To dziwna sprawa. Samochody, nawet tych uznanych marek, psują się, ale trudno mi zrozumieć, dlaczego ten egzemplarz jest tak pechowy" - potwierdza właściciel zakładu Marek Krasnodębski.
Co mu dolegało? Stacyjka, alternator, a nawet zacisk hamulca. "To cud, że skończyło się bez ofiar, bo jazda bez hamulca to wielkie niebezpieczeństwo" - wspominają w warsztacie tamtą awarię. Teraz mercedesa znów czeka naprawa. "Przeskoczył mu łańcuch rozrządu i doszło do kolizji tłoków z zaworami. To poważna awaria. Tym bardziej niezrozumiała, że producent daje na rozrząd gwarancję do 500 tys. kilometrów" - wyjaśnia fachowo Krasnodębski. A samochód Marka Dochnala przejechał niewiele ponad 78 tys.
Auto warte jest dziś jakieś 150 tys. zł. Przestało jeździć latem ubiegłego roku. Do mechanika trafiło jednak niedawno, bo majątek lobbysty, w tym również mercedesa, zajęła prokuratura na poczet ewentualnej kary. Choć Aleksandra Dochnal nie mówi tego wprost, to można się domyślać, że zastanawiała się, czy jest sens inwestować w jego naprawę, jeżeli kiedyś może być go i tak pozbawiona.
O tym mercedesie krążą legendy: o jego przyciemnianych szybach, telewizorze i zasłonkach w oknach. Gdy patrzy się na to niegdyś luksusowe, a dziś już nadgryzione zębem czasu auto, można powiedzieć, że maksymalny przepych okazuje się grubo przesadzony. "Nie ma zasłonek, telewizora, nawet systemu domykania drzwi. To wszystko zostało wymyślone. Z atrakcji można wymienić napęd na cztery koła i duży silnik. Tylko że ten właśnie się rozpadł" - mówi "Życiu Warszawy" szef warsztatu samochodowego Marek Krasnodębski.