Konwent zobowiązał swoich posłów do "niezwłocznego utworzenia własnej grupy poselskiej". Politycy SLD przyjęli tę decyzję z żalem, ale liczą na to, że część posłów SdPl pozostanie w dotychczasowym klubie lewicy.
"Wyrzucenie" demokratów z LiD-u przed trzema tygodniami przez Radę Krajową SLD postawiło SdPl przed kwadraturą koła - jak nie iść dalej na prawo za demokratami i jednocześnie odrzucić to, co odebrali jako dyktat SLD w LiD-zie. Wybrali samodzielne odejście z LiD-u, którego, wedle nich, nie ma już od 30 marca. Za tym rozwiązaniem było 75 proc. członków konwentu, ale reszta, w tym kilku posłów, było za pozostaniem w jednym klubie z SLD.
Socjaldemokraci odrzucają możliwość budowy jedności lewicy i centrolewicy jako "zgromadzania wszystkich formacji wokół jednego centrum, czy będzie nim SLD, czy SdPl", dlatego, że oba szyldy się zużyły, a taki pomysł nie jest ani partnerski, ani demokratyczny. Zamierzają współpracować w rozmaitych formach i wymiarze z wszystkim podmiotami byłego LiD-u i poza nim, ale dostrzegają trudności.
Jak mówił wiceprzewodniczący SdPl Michał Syska, obecna niemożność dialogu na lewicy spowodowana jest przedzjazdową sytuacją w SLD. Wyniki sondaży wskazują jednak, że w znacznej części zniechęcony kłótniami elektorat odwraca się od obu formacji wszystkich pozostawiając pod progiem wyborczym. Poważna rozmowa będzie możliwa dopiero po kongresie SLD. Ktokolwiek zostanie szefem tego ugrupowania, będzie musiał się odnieść, zdaniem Syski, nie do marzeń, ale do realiów.
W tę tonację wpisywał się też Marek Borowski, który powiedział "Trybunie", że wcale się nie cieszy z tego, co postanowiono na konwencie, że po prostu nie mieli wyjścia i bardzo chce, żeby ten rozwód był jak najbardziej przyjazny, bez kłótni i cięcia mebli na pół. "Wiem - powiedział gazecie - że niektórzy będą się cieszyć, że sobie poszliśmy, ale nie można było inaczej. Sposób rozstania się z demokratami był dla nas absolutnie nie do przyjęcia.
Decyzja o bliskim odejściu Marka Borowskiego z kierownictwa partii była komentowana zarówno na konwencie, jak i - jeszcze bardziej burzliwie - w kuluarach. Politycy SdPl mówili "Trybunie", że odbierają ją jako gest otwarcia, ostateczne odrzucenie zarzutu o tym, jakoby Borowski działał przez ostatnie lata pod dyktat swego rzekomo wybujałego politycznego ego. Z drugiej strony można jednak było usłyszeć, że nawet w kierownictwie partii dostrzegane jest spore ryzyko z tym związane.