W Dzień Zwycięstwa 8 maja 2007 roku ówczesny szef ABW odtajnił dawne dokumenty Urzędu Ochrony Państwa, na podstawie których Sławomir Cęckiewicz i Piotr Gontarczyk napisali fragment swojej książki - czytamy w "Gazecie Wyborczej".
Odpowiedź na pytanie, na jakiej podstawie i dlaczego to zrobił, jest jednocześnie odpowiedzią na inne pytanie: czy książka "Lech Wałęsa a SB. Przyczynek do biografii" jest samotną walką dwóch historyków o prawdę, czy wojną, którą Lechowi Wałęsie wydała IV Rzeczpospolita? - docieka Paweł Wroński. Dokumenty UOP z lat 1992-96, które według autorów książki są dowodem na niszczenie archiwów przez Lecha Wałęsę, znajdowały się w zasobie archiwalnym Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i były opatrzone klauzulą "tajne". Według fotokopii, które umieścili autorzy w swojej książce, klauzulę tajności zniósł szef ABW Bogdan Święczkowski. Cała polityczna kariera Święczkowskiego związana jest z ministrem sprawiedliwości Zbigniewem Ziobrą oraz z PiS. Pytany o podstawę prawną decyzji szefa ABW, współautor książki Sławomir Cęckiewicz powiedział, że wszystko odbyło się zgodnie z prawem, bo art. 27 ustawy o IPN mówi, że "prezes IPN może na tej podstawie wystąpić do jakichkolwiek organów państwowych, które posiadają dokumenty odnoszące się do funkcjonowania aparatu PRL". A sprawa dotyczyła "zaginięcia dokumentów PRL". „Interpretacja wydaje się naciągana, bo akta UOP nie są dokumentami odnoszącymi się do funkcjonowania aparatu PRL. Wystąpienie więc prezesa IPN Janusza Kurtyki o te akta rodzi pytanie, czy nie jest to nadużycie władzy. A to, że IPN może o akta występować, nie oznacza jednak, że Agencja Bezpieczeństwa Publicznego ma prawo je udostępniać” - pisze Wroński. Według informacji rzecznika ABW, w agencji toczy się wewnętrzne śledztwo, czy takie prawo jej ówczesny szef Bogdan Święczkowski miał. Istotne byłoby też wyjaśnienie, czy tę decyzję konsultował np. z premierem Jarosławem Kaczyńskim.