Krakowski prokurator Wojciech Miłoszewski, który przywiózł prezesowi PiS Jarosławowi Kaczyńskiemu do Warszawy akta sprawy paliwowej, twierdzi w rozmowie z "Rzeczpospolitą", że nie złamał prawa.
"Dostałem polecenie udania się do Warszawy i wzięcia akt. Gdybym uważał, że jest ono bezprawne, to bym go nie wykonał" - mówi. Dodaje, że decyzję o udostępnieniu akt prezesowi PiS podjął prokurator generalny i miał do tego prawo. "Moja zgoda nie była potrzebna" - twierdzi Miłoszewski.
Sugeruje, że szykowane na niego zarzuty to rewanż za to, że nie chciał donieść na byłego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobrę. Do sądu dyscyplinarnego wpłynął wniosek o uchylenie śledczemu immunitetu prokuratorskiego. Płocka prokuratura chce mu postawić zarzut przekroczenia uprawnień.
"Przed przesłuchaniem w płockiej prokuraturze usłyszałem od prowadzącej sprawę, że mam się stawić i złożyć zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa przez ministra Ziobrę. Nie zgodziłem się. Wtedy wezwali mnie jako świadka" - mówi Miłoszewski w "Rzeczpospolitej".