Kreml zdecydował się na zawieszenie broni, bo osiągnął zamierzone cele - mówi w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" Fiodor Łukjanow, międzynarodowy ekspert, redaktor naczelny pisma "Rosja w polityce globalnej".
Tymi celami było przejęcie pełnej militarnej kontroli nad ciążącymi ku Rosji obiema gruzińskimi republikami nieuznającymi zwierzchnictwa Tbilisi i wymierzenie ciosu armii gruzińskiej - na tyle silnego, by uczynić ją niezdolną do akcji takiej jak atak na Cchinwali, który okazał się początkiem wojny.
Jego zdaniem Miedwiediew zarządził przerwanie ognia półtorej godziny przed przylotem prezydenta Nicolasa Sarkozy'ego do Moskwy chyba tylko po to, by ktoś nie pomyślał, że Rosja zrobiła to pod czyimś naciskiem. Łukjanow uważa, że misja prezydentów Polski, Ukrainy i państw bałtyckich, którzy wczoraj pojechali do Tbilisi nie ma żadnego znaczenia, bo dla świata jasne jest, że ci przywódcy państw są w konflikcie Gruzji z Rosją i są gorącymi stronnikami prezydenta Micheila Saakaszwilego. Nie mogą więc być negocjatorami.
Jego zdaniem w rejonie konfliktu wojska rosyjskie nie zostaną zastąpione kontyngentem międzynarodowym, bo nie da się zorganizować skutecznych i całkowicie neutralnych. "Wojska NATO nie byłyby przecież neutralne" - mówi.
Według Łukianowa, państwa poradzieckie przekonały się, że Rosja gotowa jest stosować siłę za granicą. "Z tego mogą wyciągnąć dwa wnioski. Albo będą szukać twardych gwarancji bezpieczeństwa na Zachodzie (...). Gwarancjami teraz mogą być już tylko amerykańskie bazy na terytorium tych państw. (...). Taką drogą może pójść przede wszystkim Ukraina. A wniosek drugi to szukanie gwarancji bezpieczeństwa w ścisłych polityczno-militarnych sojuszach z Rosją. Na taką drogę mogłaby się zdecydować Mołdawia.
Jego zdaniem Miedwiediew zarządził przerwanie ognia półtorej godziny przed przylotem prezydenta Nicolasa Sarkozy'ego do Moskwy chyba tylko po to, by ktoś nie pomyślał, że Rosja zrobiła to pod czyimś naciskiem. Łukjanow uważa, że misja prezydentów Polski, Ukrainy i państw bałtyckich, którzy wczoraj pojechali do Tbilisi nie ma żadnego znaczenia, bo dla świata jasne jest, że ci przywódcy państw są w konflikcie Gruzji z Rosją i są gorącymi stronnikami prezydenta Micheila Saakaszwilego. Nie mogą więc być negocjatorami.
Jego zdaniem w rejonie konfliktu wojska rosyjskie nie zostaną zastąpione kontyngentem międzynarodowym, bo nie da się zorganizować skutecznych i całkowicie neutralnych. "Wojska NATO nie byłyby przecież neutralne" - mówi.
Według Łukianowa, państwa poradzieckie przekonały się, że Rosja gotowa jest stosować siłę za granicą. "Z tego mogą wyciągnąć dwa wnioski. Albo będą szukać twardych gwarancji bezpieczeństwa na Zachodzie (...). Gwarancjami teraz mogą być już tylko amerykańskie bazy na terytorium tych państw. (...). Taką drogą może pójść przede wszystkim Ukraina. A wniosek drugi to szukanie gwarancji bezpieczeństwa w ścisłych polityczno-militarnych sojuszach z Rosją. Na taką drogę mogłaby się zdecydować Mołdawia.