Profesor potwierdza, że na reformie skorzystają wszyscy. - "Najbardziej zaoszczędzą jednak ci, którzy zarabiają najwięcej i do tej pory płacili podatek o najwyższej, 40-proc. stawce. Najmniej zyskają natomiast ci o najniższych dochodach, renciści, emeryci, osoby na emeryturach pomostowych. Ale z drugiej strony musimy pamiętać, że system podatkowy to nie jest narzędzie polityki społecznej. Ma on przynosić dochody budżetowi, a nie ulżyć doli najbiedniejszych", mówi Gomułka.
Redukcję liczby stawek podatkowych z trzech do dwóch i zlikwidowanie najwyższej, 40-procentowej, rozmówca "Dziennika" ocenia jako dobre rozwiązanie, konsekwentnie stosowane w dojrzałych gospodarkach, w których tnie się najwyższe stawki dla najbogatszych. W Unii Europejskiej najwyższe stawki podatkowe od osób prywatnych spadły w ciągu ostatnich 10 lat średnio o 5 proc.
Zapytany czy można oczekiwać, że następnym krokiem rządu będzie podatek liniowy, Gomułka mówi, że już mamy w Polsce do czynienia z quasi-liniowym podatkiem, ponieważ aż 95 proc. podatników płaci według stawki najniższej.
Profesor twierdzi jednak, że lepiej poczekać na pozytywne skutki przyszłorocznych zmian, kiedy wpływy budżetu zaczną rosnąć. Inaczej mielibyśmy do czynienia ze zbyt dużym szokiem dla budżetu. Pogłębienie deficytu budżetowego i całego sektora publicznego w momencie wchodzenia w przyszłym roku do przedpokoju strefy euro, byłoby bardzo ryzykowne politycznie. Musimy pamiętać, że euro zobowiązuje nas do utrzymania deficytu na poziomie poniżej 3 proc. PKB. Jeśli nie będziemy spełniać tego warunku, automatycznie odsunie się od nas termin przyjęcia euro. A na to ten rząd nie pójdzie, podkreśla prof. Gomułka w wywiadzie dla "Dziennika".