Głównym celem izraelskiej operacji militarnej w Strefie Gazy jest zmuszenie Hamasu do zaprzestania ostrzałów rakietowych i zbrojeń. Jest jednak jeszcze jeden cel: wyjście z cienia wojny libańskiej z 2006 roku wymierzonej przeciwko Hezbollahowi i przywrócenie zdolności Izraela do odstraszania wrogów, pisze „International Herald Tribune”.
Izrael zapewnia, że nie ma zamiaru okupować Strefy Gazy, ani obalać rządów Hamasu, ponieważ to co może zastąpić Hamas - na przykład anarchia - może okazać się jeszcze gorsze dla bezpieczeństwa Izraela. Dlatego, jak powiedział dziennikowi jeden z wojskowych, celem ataków jest: „zatrzymanie ostrzeliwania naszej ludności cywilnej na południu kraju i ukształtowanie innej, nowej sytuacji bezpieczeństwa w regionie".
Oznacza to kolejny układ pokojowy z Hamasem, jednak bardziej precyzyjny niż ten, który wygasł 10 dni temu. Cel ten nie powinien jednak przesłonić faktu, że Izrael ma większe zmartwienie – obawia się, że jego wrogowie nie boją się już go tak, jak kiedyś się go bali, lub powinni się bać. Izraelscy przywódcy obliczyli, że pokaz siły w Strefie Gazy powinien temu zaradzić.
Politolog Mark Heller z Uniwersytetu w Tel Avivie twierdzi, że wśród obywateli Izraela panuje przekonanie, że ich kraj musi odzyskać utraconą zdolność odstraszania wrogów.
Wielu komentatorów, zarówno w świecie arabskim jaki i izraelskim, zauważa, że nad ostatnimi atakami na Strefę Gazy zawisł cień wojny libańskiej z 2006 roku, kiedy to wspierany przez Iran Hezbollah pozornie bezkarnie przeprowadził serię ataków rakietowych na Izrael i schwytał izraelskiego żołnierza w czasie szturmu na granicy.
Jeśli operacja w Strefie Gazy się nie uda lub pozostawi Hamas na pozycji częściowo ocalałego, a nawet jakimś cudem zwycięzcy, wówczas Hamas może przez najbliższe lata zdominować palestyńską politykę kosztem bardziej ugodowej i prozachodniej partii Al-Fatah. Skoro Hamas, tak jak Hezbollah, dąży do zniszczenia Izraela, mogłoby to stanowić potężne wyzwanie strategiczne, pisze dziennik.
Oznacza to kolejny układ pokojowy z Hamasem, jednak bardziej precyzyjny niż ten, który wygasł 10 dni temu. Cel ten nie powinien jednak przesłonić faktu, że Izrael ma większe zmartwienie – obawia się, że jego wrogowie nie boją się już go tak, jak kiedyś się go bali, lub powinni się bać. Izraelscy przywódcy obliczyli, że pokaz siły w Strefie Gazy powinien temu zaradzić.
Politolog Mark Heller z Uniwersytetu w Tel Avivie twierdzi, że wśród obywateli Izraela panuje przekonanie, że ich kraj musi odzyskać utraconą zdolność odstraszania wrogów.
Wielu komentatorów, zarówno w świecie arabskim jaki i izraelskim, zauważa, że nad ostatnimi atakami na Strefę Gazy zawisł cień wojny libańskiej z 2006 roku, kiedy to wspierany przez Iran Hezbollah pozornie bezkarnie przeprowadził serię ataków rakietowych na Izrael i schwytał izraelskiego żołnierza w czasie szturmu na granicy.
Jeśli operacja w Strefie Gazy się nie uda lub pozostawi Hamas na pozycji częściowo ocalałego, a nawet jakimś cudem zwycięzcy, wówczas Hamas może przez najbliższe lata zdominować palestyńską politykę kosztem bardziej ugodowej i prozachodniej partii Al-Fatah. Skoro Hamas, tak jak Hezbollah, dąży do zniszczenia Izraela, mogłoby to stanowić potężne wyzwanie strategiczne, pisze dziennik.