W wojnie gazowej między Rosją a Ukrainą, obie strony liżą rany po dziesięciu dniach walki. Chociaż wygląda na to, że gaz znowu popłynie w rurach i setki tysięcy ludzi w południowej Europie wkrótce przestaną trząść się z zimna, polityczne i ekonomiczne szkody, wyrządzone przez obie strony długo nie dadzą się naprawić, pisze „Guardian”.
Wojna nastała w złym momencie, zarówno dla Ukrainy i Rosji, znajdujących się w fatalnej sytuacji gospodarczej, jak i dla innych krajów europejskich, pogrążonych w wyjątkowo ciężkiej zimie. W dziesięciodniowej wojnie straciły obie strony, ocenia dziennik.
Nawet przed rozpoczęciem konfliktu Rosja, Władimir Putin i Gazprom odczuwały bolesne skutki globalnego kryzysu.
Przez większość dziewięcioletniego panowania Putina, Gazprom służył zarówno jako dojna krowa – największe źródło dochodów z podatków w Rosji, jak i kluczowy instrument krajowej i zagranicznej polityki.
Jednak ceny akcji Gazpromu spadły ostatnio o trzy czwarte, jej zadłużenie wynosi 40 mld euro, a firma pilnie potrzebuje inwestycji w okresie kryzysu kredytowego, kiedy nikt już nie chce pożyczać. Każdego dnia wojny, Gazprom tracił miliony, których tak pilnie potrzebuje, zatrzymując dostawy gazu do Europy. Ucierpiał interes Gazpromu i jego reputacja została nadszarpnięta. Europa zacznie teraz intensywne poszukiwania alternatywnego dostawcy. Z jego uścisku będą próbowały się wyrwać nawet takie prorosyjskie kraje jak Bułgaria, Serbia, Słowacja i Węgry, pisze dziennik.
Również Ukraina nie ma z czego być dumna. Euforia po Pomarańczowej Rewolucji przeminęła. Światu ukazał się dysfunkcyjny kraj pogrążony w ekonomicznym kryzysie i paraliżu władzy.
W poprzednich sporach zachód postrzegał Rosję jako tą złą stronę konfliktu, a Ukrainę jako tą dobrą. Tym razem oceny są nieco bardziej zrównoważone, a wina podzielona. Nikt nie wierzy ani Rosji ani Ukrainie.
Zniszczenie i zdyskredytowanie Ukrainy i prezydenta Juszczenki mogło być celem Putina po okaleczeniu Gruzji. Być może mu się udało. Jednak z bardzo dużym kosztem dla Rosji, konkluduje dziennik.
Nawet przed rozpoczęciem konfliktu Rosja, Władimir Putin i Gazprom odczuwały bolesne skutki globalnego kryzysu.
Przez większość dziewięcioletniego panowania Putina, Gazprom służył zarówno jako dojna krowa – największe źródło dochodów z podatków w Rosji, jak i kluczowy instrument krajowej i zagranicznej polityki.
Jednak ceny akcji Gazpromu spadły ostatnio o trzy czwarte, jej zadłużenie wynosi 40 mld euro, a firma pilnie potrzebuje inwestycji w okresie kryzysu kredytowego, kiedy nikt już nie chce pożyczać. Każdego dnia wojny, Gazprom tracił miliony, których tak pilnie potrzebuje, zatrzymując dostawy gazu do Europy. Ucierpiał interes Gazpromu i jego reputacja została nadszarpnięta. Europa zacznie teraz intensywne poszukiwania alternatywnego dostawcy. Z jego uścisku będą próbowały się wyrwać nawet takie prorosyjskie kraje jak Bułgaria, Serbia, Słowacja i Węgry, pisze dziennik.
Również Ukraina nie ma z czego być dumna. Euforia po Pomarańczowej Rewolucji przeminęła. Światu ukazał się dysfunkcyjny kraj pogrążony w ekonomicznym kryzysie i paraliżu władzy.
W poprzednich sporach zachód postrzegał Rosję jako tą złą stronę konfliktu, a Ukrainę jako tą dobrą. Tym razem oceny są nieco bardziej zrównoważone, a wina podzielona. Nikt nie wierzy ani Rosji ani Ukrainie.
Zniszczenie i zdyskredytowanie Ukrainy i prezydenta Juszczenki mogło być celem Putina po okaleczeniu Gruzji. Być może mu się udało. Jednak z bardzo dużym kosztem dla Rosji, konkluduje dziennik.