Podhalańscy bacowie pomstują i są zaszokowani spadkiem cen skupu owiec. Przegrywają konkurencję z góralami z Bułgarii i Rumunii - pisze "Dziennik Polski".
O problemach hodowców wie starosta powiatu tatrzańskiego, Andrzej Gąsienica - Makowski: - Już w zeszłym roku, gdy kilogram kosztował 9,20 złotego, narzekaliśmy na opłacalność hodowli. Wtedy euro było słabe - tym bardziej w tym roku liczyliśmy wreszcie na lepsze ceny. A okazuje się, że mamy 7,60-7,80 złotego za kilogram. Takie ceny powodują, że hodowla staje się całkiem nieopłacalna, bacowie sprzedadzą jagnięta tylko po to, żeby odzyskać choć trochę włożonych pieniędzy.
Starosta dodaje, że na rynku europejskim pojawili się hodowcy z Rumunii, Bułgarii czy Węgier, których stać na sprzedawanie taniej. Nasza jagnięcina ma ustaloną markę, ale w czasach kryzysu bardziej zaczęła się liczyć cena.
- Kłopoty baców mają jednak źródła również w naszych własnych zaniedbaniach - przyznaje starosta. - Przecież legalnie w naszych zakopiańskich restauracjach pojawia się tylko jagnięcina z Nowej Zelandii. Nasi hodowcy najbliższą ubojnię mają kilkaset kilometrów od Podhala - w Lesku. Jednemu bacy z kilkoma owcami nie opłaca się tam jeździć.
- Jak hodowla nie będzie się opłacać, to nie będzie owiec, jak nie będzie owiec - nie będzie oscypków, które tak niedawno udało nam się wpisać na listę produktów regionalnych - dodaje starosta.