"Teraz już dość" - powiedział Berlusconi dziennikarzom, którzy czekali na niego w stolicy Czech, dokąd przyjechał ze szczytu NATO w Strasburgu.
Media informowały stamtąd o jego "wielkim afroncie" wobec kanclerz Niemiec Angeli Merkel, z którą nie przywitał się na początku spotkania i tylko pomachał jej z oddali ręką, ponieważ rozmawiał przez telefon. Jak się okazało, prowadził właśnie negocjacje z premierem Turcji Recepem Tayyipem Erdoganem na temat kandydatury Andersa Fogh Rasmussena na stanowisko sekretarza generalnego NATO.
Jak zauważa gazeta po serii krytycznych relacji na temat swego zachowania, między innymi w pałacu Buckingham w Londynie, gdzie krzyczał: "Mister Obama!", Berlusconi nie wytrzymał.
Wychodząc z hotelu w Baden-Baden w piątek premier zwrócił się do dziennikarzy: "Jesteście wrogami Włoch, ja pracuję dla Włoch, a wy przeciwko Włochom, nie rozmawiam z tym, kto pracuje przeciwko Włochom".
W sobotę po przyjeździe do Pragi stwierdził natomiast: "Pod moim adresem padły kalumnie, a czytelnicy są dezinformowani. Nie chcę dojść do tego, by powiedzieć, że potrzebne są bezpośrednie i surowe działania wobec pewnych gazet i pewnych protagonistów prasy".
"Ale kusi mnie, bo tak się nie robi" - powiedział premier. I zapytał dziennikarzy: "Dlaczego myślicie, że jeśli ja powiem, by nie oglądać tej czy innej telewizji, nie będzie nikogo, kto mnie posłucha we Włoszech?".
"La Repubblica" przytacza komentarze przedstawicieli włoskiego Stowarzyszenia Prasy do tych wypowiedzi. Zdaniem jego sekretarza Franco Siddiego "szef rządu nie może ulegać złym pokusom". Siddi dodał, że dziennikarzy nie można oskarżać o "nielojalność" i o to, że są "oszczercami". Również prezes stowarzyszenia Roberto Natale ocenił zaś, że słowa premiera są "niesłychanie poważne".