Uprawianie ogrodu jest być może od dawna jednym z brytyjskich "sportów narodowych". Jednak zamiast roślin ozdobnych, w modzie są teraz warzywa i owoce, a ich uprawa zajmuje nawet przestrzeń publiczną: miejskie skwery i parki. Podobna sytuacja miała miejsce tylko podczas II wojny światowej w ramach kampanii "Kop dla zwycięstwa", pisze "The Washington Post".
Przykładem świeci miasteczko Todmorden na północny zachód od Londynu, gdzie w niezliczonej liczbie miejsc publicznych natknąć się można na jadalne rośliny: przed posterunkiem policji rosną drzewa wiśniowe, przed przychodnią – krzewy malin i jabłonki, na dworcu kolejowym zasiano miętę i rozmaryn; co bardziej odważni wykorzystują także teren starego, wiktoriańskiego cmentarza... W miasteczku rozlepiono mapy parków i skwerów, na których zaopatrzyć się można w niezbędne składniki do obiadu. Program rozpoczęty w tajemnicy 18 miesięcy temu przez grupę rzutkich mieszkańców dziś jest inicjatywą wspieraną przez lokalne instytucje prywatne i samorząd.
Wielu Brytyjczyków ma działki, jednak popyt na ziemię pod uprawy na własny użytek jest zbyt duży, by zadowolić wszystkich: na listach oczekujących jest około 100 tys. nazwisk. Zainteresowanie nimi gwałtownie wzrosło około trzech lat temu, a złożył się na to szereg czynników. Z jednej strony była to niesłychana popularność programów kulinarnych, których gwiazdy, jak Jamie Olivier, używają zawsze świeżych warzyw i ziół. Z drugiej: zainteresowanie ochroną środowiska i społecznymi kosztami importu żywności. A szczególnie ostatnio objawia się tak próba obniżenia wydatków na konsumpcję związana z kryzysem finansowym, pisze „Washington Post".
Niedawno brytyjski rząd opublikował raport, w którym wyraża pogląd iż Brytyjczycy „muszą zrewidować sposoby produkcji i konsumpcji żywności". Wielka Brytania importuje ponad 40 proc. żywności; musi znaleźć sposoby, aby uprawiać więcej, ale mniejszymi nakładami. Rząd obawia się zmian klimatycznych, zmniejszenia zasobów wody, wzrostu populacji i w efekcie – wzrostu cen żywności.
Ciekawostką jest, że nawet królowa Elżbieta II poleciła w czerwcu przeznaczyć część parku wokół Pałacu Buckingham na ogród warzywny. Zaznacza się, że sam pomysł powstał wcześniej, niż analogiczny plan Michelle Obamy dotyczący zaplecza Białego Domu, pisze „Washington Post".
AN
Wielu Brytyjczyków ma działki, jednak popyt na ziemię pod uprawy na własny użytek jest zbyt duży, by zadowolić wszystkich: na listach oczekujących jest około 100 tys. nazwisk. Zainteresowanie nimi gwałtownie wzrosło około trzech lat temu, a złożył się na to szereg czynników. Z jednej strony była to niesłychana popularność programów kulinarnych, których gwiazdy, jak Jamie Olivier, używają zawsze świeżych warzyw i ziół. Z drugiej: zainteresowanie ochroną środowiska i społecznymi kosztami importu żywności. A szczególnie ostatnio objawia się tak próba obniżenia wydatków na konsumpcję związana z kryzysem finansowym, pisze „Washington Post".
Niedawno brytyjski rząd opublikował raport, w którym wyraża pogląd iż Brytyjczycy „muszą zrewidować sposoby produkcji i konsumpcji żywności". Wielka Brytania importuje ponad 40 proc. żywności; musi znaleźć sposoby, aby uprawiać więcej, ale mniejszymi nakładami. Rząd obawia się zmian klimatycznych, zmniejszenia zasobów wody, wzrostu populacji i w efekcie – wzrostu cen żywności.
Ciekawostką jest, że nawet królowa Elżbieta II poleciła w czerwcu przeznaczyć część parku wokół Pałacu Buckingham na ogród warzywny. Zaznacza się, że sam pomysł powstał wcześniej, niż analogiczny plan Michelle Obamy dotyczący zaplecza Białego Domu, pisze „Washington Post".
AN