Wpływowy tygodnik „Economist” podsumowuje dyskusje na temat historii Europy Środkowej i Wschodniej. Dwoma najbardziej komentowanymi artykułami na forum tygodnika był ten o obchodach rocznicy wybuchu drugiej wojny światowej oraz drugi, dotyczący słowacko-węgierskiego konfliktu na tle nacjonalistycznym. W tym kontekście pozytywnie wypadają tylko stosunki polsko-ukraińskie.
Ton komentarzy do obu artykułów był ostry, zawarto w nich oskarżenia o antysemityzm, ludobójstwo, zdradę i kłamliwość. Dla obserwatorów z zewnątrz oczywiste wydaje się, że
kraje z byłej radzieckiej strefy wpływów są więźniami własnej przeszłości, bez końca kłócącymi się przy użyciu tych samych argumentów, wypływających z niezmiennych stereotypów.
Na tym tle jedynym jasnym punktem są stosunki polsko-ukraińskie, co „Economist" uważa za tym bardziej godne pochwały, że wspólne losy obu narodów są wyjątkowo zagmatwane a wspomnienia bolesne. Tygodnik przypomina: w międzywojennej Polsce Ukraińcy byli mocno dyskryminowani – choć z drugiej strony można by powiedzieć, że byli nielojalni i niewdzięczni. W czasie wojny UPA zamordowała na Wołyniu 60 tys. Polaków: czy Ukraińcy byli zdrajcami i zwolennikami Hitlera, czy bohaterami walczącymi o niepodległą Ukrainę? W 1945 r. Polacy przeciwni komunizmowi rozstrzelali setki Ukraińców w Pawłokomie: czy to uprawniony odwet za wcześniejsze ukraińskie zbrodnie, czy niewybaczalne okrucieństwo? W 1947 r. 200 tys. Ukraińców zostało wywiezionych z południowo-wschodniej Polski: usprawiedliwiać to jako bolszewickie (a więc obce) barbarzyństwo, czy potępiać jako przejaw polskiego nacjonalizmu? A Lwów – to polskie miasto na Ukrainie, czy ukraińskie – niegdyś niesłusznie leżące w Polsce?
Nawet historycy nie mogą w tych sprawach dojść do porozumienia. Jest mało zachowanych źródeł, które powiedziałyby, co dokładnie i dlaczego się stało. Wiarygodność istniejących przekazów może być, i jest, podważana. Oskarżenie tylko jednej strony byłoby niesprawiedliwe. Niesłuszne byłoby także założenie, że wina leży równo po obu stronach, pisze „Economist". Zażarta dyskusja toczy się wszędzie: wystarczy spojrzeć na niesamowitą aktywność wikipedystów na stronach poświęconych temu rozdziałowi historii.
Godne pochwały w tym kontekście jest jednak zachowanie polityków: od dwudziestu lat skupiają się oni na podkreślaniu wspólnej historii i wspólnej tragedii obu narodów, zamiast wykorzystywać spory do celów politycznych. Na przykład w 2006 r. Lech Kaczyński i Wiktor Juszczenko razem odsłonili pomnik poświęcony pomordowanym z Pawłokomy. We Lwowie ukraińskie władze wspomogły budowę pomnika polskich żołnierzy, którzy zginęli tam w latach 1918-1920. W tym tygodniu prezydent Juszczenko znów odwiedził Polskę, składając kolejne wieńce wraz z prezydentem Kaczyńskim.
Według „Economist", to dobry przykład dla wszystkich krajów regionu, jak przezwyciężyć dzielące różnice historyczne. Zamiast rzucać oskarżenia oraz przestawiać swoich żołnierzy jako rycerzy bez skazy, odmawiając drugiej stronie prawa do własnej wizji historii, należy się skupić na czynnikach obiektywnych: trzeba pamiętać, że stosunki polsko-ukraińskie naznaczył silny wpływ czynników zewnętrznych – polityka nazistowskich Niemiec i stalinowskiego ZSRR. Niezgoda co do pewnych spraw jest jakby „wliczona w cenę”, co nie oznacza, że nie ma wspólnych celów. Dobrym przykładem są plany utworzenia wspólnej polsko-ukraińsko-bałtyckiej brygady – przecież tylko 65 lat temu Polacy, Ukraińcy i Litwini zabijali się nawzajem.
„Economist" przyznaje wprawdzie, że na razie trudno sobie wyobrazić wspólne wojsko polsko-białorusko-rosyjskie walczące ręka w rękę w jakimś odległym zakątku świata. Ale nie jest to w dłuższej perspektywie zupełnie niemożliwe; przykład Polski i Ukrainy pokazuje, że pierwszym krokiem musi być gotowość do pogodzenia się z najbardziej bolesnymi faktami historii. Czy Rosja będzie do tego zdolna?
AN
kraje z byłej radzieckiej strefy wpływów są więźniami własnej przeszłości, bez końca kłócącymi się przy użyciu tych samych argumentów, wypływających z niezmiennych stereotypów.
Na tym tle jedynym jasnym punktem są stosunki polsko-ukraińskie, co „Economist" uważa za tym bardziej godne pochwały, że wspólne losy obu narodów są wyjątkowo zagmatwane a wspomnienia bolesne. Tygodnik przypomina: w międzywojennej Polsce Ukraińcy byli mocno dyskryminowani – choć z drugiej strony można by powiedzieć, że byli nielojalni i niewdzięczni. W czasie wojny UPA zamordowała na Wołyniu 60 tys. Polaków: czy Ukraińcy byli zdrajcami i zwolennikami Hitlera, czy bohaterami walczącymi o niepodległą Ukrainę? W 1945 r. Polacy przeciwni komunizmowi rozstrzelali setki Ukraińców w Pawłokomie: czy to uprawniony odwet za wcześniejsze ukraińskie zbrodnie, czy niewybaczalne okrucieństwo? W 1947 r. 200 tys. Ukraińców zostało wywiezionych z południowo-wschodniej Polski: usprawiedliwiać to jako bolszewickie (a więc obce) barbarzyństwo, czy potępiać jako przejaw polskiego nacjonalizmu? A Lwów – to polskie miasto na Ukrainie, czy ukraińskie – niegdyś niesłusznie leżące w Polsce?
Nawet historycy nie mogą w tych sprawach dojść do porozumienia. Jest mało zachowanych źródeł, które powiedziałyby, co dokładnie i dlaczego się stało. Wiarygodność istniejących przekazów może być, i jest, podważana. Oskarżenie tylko jednej strony byłoby niesprawiedliwe. Niesłuszne byłoby także założenie, że wina leży równo po obu stronach, pisze „Economist". Zażarta dyskusja toczy się wszędzie: wystarczy spojrzeć na niesamowitą aktywność wikipedystów na stronach poświęconych temu rozdziałowi historii.
Godne pochwały w tym kontekście jest jednak zachowanie polityków: od dwudziestu lat skupiają się oni na podkreślaniu wspólnej historii i wspólnej tragedii obu narodów, zamiast wykorzystywać spory do celów politycznych. Na przykład w 2006 r. Lech Kaczyński i Wiktor Juszczenko razem odsłonili pomnik poświęcony pomordowanym z Pawłokomy. We Lwowie ukraińskie władze wspomogły budowę pomnika polskich żołnierzy, którzy zginęli tam w latach 1918-1920. W tym tygodniu prezydent Juszczenko znów odwiedził Polskę, składając kolejne wieńce wraz z prezydentem Kaczyńskim.
Według „Economist", to dobry przykład dla wszystkich krajów regionu, jak przezwyciężyć dzielące różnice historyczne. Zamiast rzucać oskarżenia oraz przestawiać swoich żołnierzy jako rycerzy bez skazy, odmawiając drugiej stronie prawa do własnej wizji historii, należy się skupić na czynnikach obiektywnych: trzeba pamiętać, że stosunki polsko-ukraińskie naznaczył silny wpływ czynników zewnętrznych – polityka nazistowskich Niemiec i stalinowskiego ZSRR. Niezgoda co do pewnych spraw jest jakby „wliczona w cenę”, co nie oznacza, że nie ma wspólnych celów. Dobrym przykładem są plany utworzenia wspólnej polsko-ukraińsko-bałtyckiej brygady – przecież tylko 65 lat temu Polacy, Ukraińcy i Litwini zabijali się nawzajem.
„Economist" przyznaje wprawdzie, że na razie trudno sobie wyobrazić wspólne wojsko polsko-białorusko-rosyjskie walczące ręka w rękę w jakimś odległym zakątku świata. Ale nie jest to w dłuższej perspektywie zupełnie niemożliwe; przykład Polski i Ukrainy pokazuje, że pierwszym krokiem musi być gotowość do pogodzenia się z najbardziej bolesnymi faktami historii. Czy Rosja będzie do tego zdolna?
AN