"Jeśli sukces byłby mierzony w kilometrach na liczniku, byłby światowym carem. Tymczasem nic. Po tych wszystkich podróżach nie przywiózł do domu ani jednego sukcesu. Po tylu uściskach dłoni nie ma żadnego możnego tego świata czy sekretarki w ONZ, którzy by go zapamiętali" - stwierdza "Il Giornale". Odnotowuje następnie, że premier Libanu Fouad Siniora pomylił pochodzącego z Korei Południowej Muna z jego poprzednikiem i powitał go słowami: "dzień dobry, panie Annan".
Według gazety "najgorsze przychodzi, kiedy musi on spotkać się z dyktatorami, pertraktować z tyranami, mediować między walczącymi wojskami albo ratować skórę niewinnych". "Wtedy pojawiają się kłopoty. Zwłaszcza dla tego, kto jest po stronie przegrywających" - dodaje się w artykule. Jako przykład podaje interwencję, podjętą przez Ban Ki Muna w maju podczas ofensywy wojsk rządowych na Sri Lance przeciwko Tamilskim Tygrysom.
Dziennik relacjonuje, że sekretarz generalny ONZ skontaktował się z prezydentem kraju i, jak dodaje, "złożył mu ofertę nie do odrzucenia". Jak się podkreśla na łamach włoskiej gazety, Ban Ki Mun miał mu powiedzieć: "ONZ może milczeć w sprawie tysięcy zamordowanych ludzi do tego momentu, gdy władze zagwarantują możliwość opuszczenia terenów przez cywilnych Tamilów, znajdujących się w ogniu walk".
"Generałowie z Kolombo nie mogli chcieć niczego więcej. Zatrzymali się na kilka dni tylko po to, by zwodzić pana Bana i naładować amunicję, a potem radośnie wzięli się znowu za brudną robotę" - czytamy w komentarzu, w którym mowa jest także o tym, że po tygodniu doliczono się na tych terenach 7800 zabitych.
Ban Ki Munowi zarzucono także bezradność wobec junty w Birmie, przetrzymującej w areszcie domowym laureatkę Pokojowej Nagrody Nobla Aung San Suu Kyi.
Podkreślając, że szef Narodów Zjednoczonych otrzymał w ich nowojorskiej siedzibie przydomek "Pełzający Węgorz" dziennik konstatuje, że zawsze gotów jest na "następną podróż i następne fiasko swej misji".
pap