W osobnym artykule dziennik przypomina, że Abdulmutallab miał przyznać się agentom FBI, że został wyposażony i przeszkolony przez Al-Kaidę w Jemenie. Gazeta powołuje się na oficjeli i analityków, według których tamtejsza filia Al-Kaidy znana jest jako AQAP i wciąż jest w fazie tworzenia.
Dziennik przypomina, że szef AQAP Nasir al-Wahajszi oraz uczestnicy zamachów w Jemenie na amerykański okręt USS Cole uciekli w lutym 2006 roku z silnie strzeżonego więzienia w Sanie. Dwa miesiące po ataku na ambasadę USA w Jemenie w listopadzie 2008 roku jemeńska i saudyjska filia Al-Kaidy połączyły się, by stworzyć AQAP. Liczbę jej ścisłych działaczy "Washington Post" ocenia na około stu; powołując się na źródła jemeńskie podkreśla szerokie poparcie dla siatki wśród plemion w południowych i północnych prowincjach kraju.
Dziennik cytuje jemeńskiego eksperta ds. terroryzmu Saida Obaida, który twierdzi, że "Jemen stał się miejscem, gdzie najlepiej można zrozumieć dzisiaj Al-Kaidę i jej ambicje".
Z kolei "New York Times" pisze o "trzecim, w większości potajemnym froncie", który USA otworzyły w Jemenie w walce z Al-Kaidą. Przypomina, że "przed rokiem CIA wysłała tam kilku ze swych najwyższych rangą agentów w terenie, z doświadczeniem antyterrorystycznym", a Pentagon w ciągu najbliższych 18 miesięcy "zwiększy ponad dwukrotnie poziom swojej pomocy wojskowej" dla Jemenu. Według gazety latem prezydent Ali Abd Allah Salah "zgodził się na szerszą jawną i tajną pomoc w odpowiedzi na rosnącą presję ze strony USA i sąsiadów Jemenu, szczególnie Arabii Saudyjskiej". Przedstawiciele USA nie nagłaśniali roli Stanów Zjednoczonych w nalocie jemeńskich sił zbrojnych na przywódców Al-Kaidy, dokonanym 17 grudnia. Cytowany przez "NYT" jemeński urzędnik zauważa, że "współpraca z USA jest konieczna", jednak "zaangażowanie Ameryki budzi sympatię dla Al-Kaidy" ze strony "zwykłego człowieka".
"Wall Street Journal" w poniedziałek skupia się na postaci niedoszłego zamachowca, który według gazety przeszedł "niezwykłą transformację - od dobrze sytuowanego studenta do podejrzanego o globalny terroryzm". Do połowy 2008 roku syn znanego nigeryjskiego bankiera studiował w prestiżowej szkole i mieszkał w luksusowym mieszkaniu w Londynie. Otrzymał wtedy dwuletnią wizę do USA - zdaniem amerykańskich urzędników nie było wówczas podstaw, by odmówić mu wizy ani informacji wskazujących na jego radykalne poglądy. Po ukończeniu londyńskiej uczelni Abdulmutallab kontynuował edukację w Dubaju, którą miał zakończyć w grudniu. W maju próbował wjechać ponownie do Wielkiej Brytanii, jednak służby graniczne miały zastrzeżenia wobec szkoły, w której miał podjąć studia i nie przyznały mu wizy studenckiej.
Według nigeryjskiego ministerstwa informacji Abdulmutallab w ostatnich miesiącach wbrew woli rodziców pojechał do Jemenu. W listopadzie oznajmił, że zamierza tam pozostać kilka lat i w tym samym miesiącu wysłał ojcu sms informujący, że zrywa kontakty z rodziną. Jego ojciec, po nieudanej próbie otrzymania wizy jemeńskiej, zaalarmował władze Nigerii i USA.
"Władze w USA, Europie i Afryce próbują zrozumieć, gdzie Abdulmutallab był w ciągu ostatniego półtora roku i z kim się kontaktował na drodze do piątkowej próby zamachu" - pisze "NYT". Dziennik zaznacza, że nie jest jasne, jak władze Nigerii potraktowały ostrzeżenia ojca niedoszłego zamachowca o radykalizacji jego syna, ani też, czy umieściły Abdulmutallaba na liście osób do obserwacji.PAP