Obecność amerykańskich głowic nuklearnych w Europie jest jednym z czynników jednoczących NATO i Zachód - pisze w czwartek w "Wall Street Journal" Michael Anton, który w administracji George'a W. Busha zajmował się sprawami bezpieczeństwa. Autor ostrzega, że politycy po obu stronach Atlantyku chcą tę wieź zerwać.
Zdaniem Antona jeszcze do niedawna niewielu ludzi słuchało głosów wzywających do wycofania broni nuklearnej z Europy, ale obecnie ciężko ignorować wypowiedzi prezydenta USA Baracka Obamy czy kanclerz Niemiec Angeli Merkel.
Według eksperta Obama ośmielił europejską lewicę, która uznała, że nie jest już poza głównym nurtem polityki. Sprawiło to, że Merkel znalazła się pod presją kluczowego koalicjanta FDP i zmieniła swoje dotychczasowe zdanie publicznie popierając Obamę w kwestii rozbrojenia. Podobnie uczyniły Belgia, Luksemburg, Norwegia i Holandia - czytamy w artykule.
Amerykańskie głowice atomowe rozlokowane są w Belgii, Niemczech, Włoszech, Holandii i Turcji.
Według zwolenników ich wycofania po zakończeniu zimnej wojny stacjonowanie tej broni niczemu nie służy, a wręcz przeszkadza w osiągnięciu szerszych porozumień dotyczących rozbrojenia i nierozprzestrzeniania broni atomowej - pisze Michael Anton.
Jednak według niego, skoro taki relikt zimnej wojny jak NATO wciąż istnieje, należy utrzymać porozumienia dotyczące bezpieczeństwa, które leżą u jego podstaw. Autor podkreśla dodatkowo, że od zakończenia zimnej wojny rosyjska doktryna wojenna coraz bardziej opiera się na broni atomowej.
Zdaniem Antona wycofanie amerykańskich głowic byłoby również ciosem dla nowych, wschodnioeuropejskich członków NATO, którzy już teraz czują się dotknięci rezygnacją administracji Obamy z planów budowy tarczy antyrakietowej w Polsce i Czechach, jako "pojednawczym krokiem w stronę Rosji".
"Te kraje mogłyby odpowiedzieć prośbą, by część broni zamiast zostać wycofana po prostu przyjechała do nich, jako symbol ciągłego amerykańskiego zobowiązania do ochrony ich bezpieczeństwa" - pisze autor. Podkreśla jednak, że taki ruch jest nie do pomyślenia dla obecnej administracji USA, ponieważ Rosja odpowiedziałaby zdecydowanym protestem, co zaprzepaściłoby korzyści z wcześniejszych ustępstw. Według Antona lepiej więc zostawić głowice tam gdzie są.
Autor podkreśla też, że nie ma pewności, czy wycofanie głowic pomogłoby w wysiłkach zmierzających do powstrzymania rozprzestrzeniania broni atomowej. Obawia się on, że jeśli groźby sankcji i uderzenia militarnego nie skłoniły Iranu do zmiany polityki, to "czy przesunięcie kilku amerykańskich pionków na atomowej szachownicy to zmieni?".
"Po jednostronnym wycofaniu ponad 200 głowic wciąż będziemy mieli ich tysiące mniej (niż Rosjanie), ale osłabimy kluczowy sojusz i ośmielimy naszych wrogów" - podsumowuje Michael Anton.
Według eksperta Obama ośmielił europejską lewicę, która uznała, że nie jest już poza głównym nurtem polityki. Sprawiło to, że Merkel znalazła się pod presją kluczowego koalicjanta FDP i zmieniła swoje dotychczasowe zdanie publicznie popierając Obamę w kwestii rozbrojenia. Podobnie uczyniły Belgia, Luksemburg, Norwegia i Holandia - czytamy w artykule.
Amerykańskie głowice atomowe rozlokowane są w Belgii, Niemczech, Włoszech, Holandii i Turcji.
Według zwolenników ich wycofania po zakończeniu zimnej wojny stacjonowanie tej broni niczemu nie służy, a wręcz przeszkadza w osiągnięciu szerszych porozumień dotyczących rozbrojenia i nierozprzestrzeniania broni atomowej - pisze Michael Anton.
Jednak według niego, skoro taki relikt zimnej wojny jak NATO wciąż istnieje, należy utrzymać porozumienia dotyczące bezpieczeństwa, które leżą u jego podstaw. Autor podkreśla dodatkowo, że od zakończenia zimnej wojny rosyjska doktryna wojenna coraz bardziej opiera się na broni atomowej.
Zdaniem Antona wycofanie amerykańskich głowic byłoby również ciosem dla nowych, wschodnioeuropejskich członków NATO, którzy już teraz czują się dotknięci rezygnacją administracji Obamy z planów budowy tarczy antyrakietowej w Polsce i Czechach, jako "pojednawczym krokiem w stronę Rosji".
"Te kraje mogłyby odpowiedzieć prośbą, by część broni zamiast zostać wycofana po prostu przyjechała do nich, jako symbol ciągłego amerykańskiego zobowiązania do ochrony ich bezpieczeństwa" - pisze autor. Podkreśla jednak, że taki ruch jest nie do pomyślenia dla obecnej administracji USA, ponieważ Rosja odpowiedziałaby zdecydowanym protestem, co zaprzepaściłoby korzyści z wcześniejszych ustępstw. Według Antona lepiej więc zostawić głowice tam gdzie są.
Autor podkreśla też, że nie ma pewności, czy wycofanie głowic pomogłoby w wysiłkach zmierzających do powstrzymania rozprzestrzeniania broni atomowej. Obawia się on, że jeśli groźby sankcji i uderzenia militarnego nie skłoniły Iranu do zmiany polityki, to "czy przesunięcie kilku amerykańskich pionków na atomowej szachownicy to zmieni?".
"Po jednostronnym wycofaniu ponad 200 głowic wciąż będziemy mieli ich tysiące mniej (niż Rosjanie), ale osłabimy kluczowy sojusz i ośmielimy naszych wrogów" - podsumowuje Michael Anton.
PAP