Dziennik przyznaje, że Otunbajewa wydaje się "daleko bardziej atrakcyjnym liderem" niż obalony prezydent Kurmanbek Bakijew. On sam - przypomina dziennik - gdy po rewolucji tulipanów w 2005 roku zastąpił swego poprzednika Askara Akajewa, "szybko prześcignął go w korupcji". Nie był w stanie poprawić trudnej sytuacji gospodarczej, sfałszował wybory prezydenckie w zeszłym roku i drogą zmian w konstytucji skoncentrował władzę w swym ręku.
Bakijew był też irytującym partnerem dla Rosji i USA, które interesują się "odległym i biednym" Kirgistanem głównie ze względów militarnych. Oba mocarstwa mają tutaj swoje bazy wojskowe. Bakijew "wyciągał pieniądze, na przemian obiecując zamknięcie lub utrzymanie bazy USA" - wskazuje gazeta.
Przypomina, że Kirgistan w pierwszych latach niepodległości po 1990 roku "wydawał się oazą demokracji wśród państw naftowych, które wyłoniły się z innych radzieckich republik Azji Centralnej". Pod rządami Akajewa nadzieje te okazały się jednak złudzeniem. Zaś rewolucja tulipanów "zbladła szybciej i mocniej" od wszystkich przemijających kolorowych rewolucji.
Jest wciąż zbyt wcześnie, by powiedzieć, czy nowa rewolucja oznacza scenariusz odmienny od poprzednich przypadków, gdy nadzieje na demokrację okazały się przedwczesne. Sytuacja jest wciąż chaotyczna - Bakijew uciekł, pozostawiając próżnię władzy, którą opozycja chętnie zapełniła. Teraz trzeba udowodnić, że nie są to porachunki klanów pod płaszczykiem przejęcia władzy przez lud. "Trzecia próba Kirgistanu z demokracją nie może przerodzić się w trzecie fiasko" - konkluduje "Financial Times".