Internet upokarza. Robi z nas potwory. Sprawia, że jesteśmy ciekawscy i mamy skłonność do wścibstwa. W erze Facebooka rozpuszczanie plotek czy ubliżanie stało się dziecinnie proste. "Corriere della Sera" podaje przykłady.
"Wall Street Journal" oburzał się ostatnio, że zdradzony narzeczony umieścił na Facebooku nagie zdjęcia swojej byłej dziewczyny. Młodzieniec liczył, że szybko zostaną rozprzestrzenione. To tylko jedna z wielu tego typu sytuacji. "The New York Times" i "Slate" chcą obalić utrwalone stereotypy. Ich zdaniem nieprawdą jest, że Internet polaryzuje i prowadzi do radykalizacji poglądów, chociażby politycznych. Użytkownicy sieci łączą się w grupy o podobnych przekonaniach i tam tworzą swego rodzaju koła wzajemnej adoracji. Co więcej, kto korzysta z informacji tylko on-line jest znacznie mniej „segregowany ideologicznie" od osób czytających papierowe gazety i oglądają telewizję.
Ktokolwiek ma swój profil na Facebooku wie jak łatwo naubliżać komuś on-line. Szczególnie w chwili ślepej wściekłości. Nietrudno również o natychmiastowe szkody. "Wall Street Journal" nazywa to „culture of humiliation" (kultura upokorzenia, poniżenia). Na tej fali, użytkownicy Facebooka śmieją się z Whitney Houston, która nadal koncertuje mimo, że nie radzi sobie z dociągnięciem koncertu do końca. Zakłada się grupy przeciwko Mario Balotelliemu, piłkarzowi Interu. Niezliczone są też grupy, które zajmują się wyśmiewaniem znajomych. Nie trzeba długo szukać, żeby trafić na grupę „dla tych wszystkich, którzy uważają (i tu pada nazwisko) śmierdzi". Na pierwszy rzut oka może się to wydawać niewinne, ale naznacza poszkodowanego na całe życie.
W Ameryce lobbing przy użyciu Facebooka już spowodował kilka samobójstw. Ludzie dzielną się na tych, którzy twierdzą, że młodzi zawsze sobie dogryzali i tych przestrzegających przed zagrożeniami płynącymi z portali społecznościowych. Dzięki anonimowości bez skrupułów można wrzucić na cudzy profil kompromitujący film czy zdjęcia. – Już nie trzeba patrzeć komuś w oczy żeby go znieważyć – mówi Parry Antab, adwokat zajmujący się bezpieczeństwem w sieci. – Przy klawiaturze wszyscy jesteśmy odważni. Znacznie prościej przejść z żartobliwych komentarzy do okrucieństwa – tłumaczy.
PP, Corriere della Sera
Ktokolwiek ma swój profil na Facebooku wie jak łatwo naubliżać komuś on-line. Szczególnie w chwili ślepej wściekłości. Nietrudno również o natychmiastowe szkody. "Wall Street Journal" nazywa to „culture of humiliation" (kultura upokorzenia, poniżenia). Na tej fali, użytkownicy Facebooka śmieją się z Whitney Houston, która nadal koncertuje mimo, że nie radzi sobie z dociągnięciem koncertu do końca. Zakłada się grupy przeciwko Mario Balotelliemu, piłkarzowi Interu. Niezliczone są też grupy, które zajmują się wyśmiewaniem znajomych. Nie trzeba długo szukać, żeby trafić na grupę „dla tych wszystkich, którzy uważają (i tu pada nazwisko) śmierdzi". Na pierwszy rzut oka może się to wydawać niewinne, ale naznacza poszkodowanego na całe życie.
W Ameryce lobbing przy użyciu Facebooka już spowodował kilka samobójstw. Ludzie dzielną się na tych, którzy twierdzą, że młodzi zawsze sobie dogryzali i tych przestrzegających przed zagrożeniami płynącymi z portali społecznościowych. Dzięki anonimowości bez skrupułów można wrzucić na cudzy profil kompromitujący film czy zdjęcia. – Już nie trzeba patrzeć komuś w oczy żeby go znieważyć – mówi Parry Antab, adwokat zajmujący się bezpieczeństwem w sieci. – Przy klawiaturze wszyscy jesteśmy odważni. Znacznie prościej przejść z żartobliwych komentarzy do okrucieństwa – tłumaczy.
PP, Corriere della Sera