Izraelski rząd Benjamina Netanjahu postrzega świat z optyki siły, ale siłą nie wymusi na Palestyńczykach posłuchu. Skutkiem blokady Gazy jest umocnienie Hamasu - argumentuje piątkowy "FT".
Dziennik wskazuje, że niedawny atak na morski konwój z pomocą humanitarną nie tylko uzmysłowił międzynarodowej opinii, że Izrael nie stosuje się do rezolucji Rady Bezpieczeństwa, ale - co gorsza - zaszkodził jego stosunkom z Turcją i perspektywie przyjęcia międzynarodowych sankcji przeciw Iranowi.
"Karanie cywilnej ludności Gazy w imię samoobrony Izraela może przynieść tylko skutek odwrotny od zamierzonego" - zaznaczył "FT" wskazując, że Hamas otrzymuje broń kanałami łączącymi Gazę z Egiptem, kontroluje lokalną gospodarkę i w oczach Palestyńczyków uważany jest za ich prawowitego reprezentanta.
"FT" polemizuje z oficjalnym stanowiskiem Izraela, w myśl którego zachodzi różnica między władzami Autonomii Palestyńskiej i Hamasem w Gazie. Izrael gotów jest przystąpić do rozmów z liderem Autonomii Mahmudem Abbasem, ale nie z Hamasem, nieuznającym prawa Izraela do istnienia.
Takie podejście jest tylko częściowo słuszne: "Netanjahu sprzeciwiał się rozwiązaniu opartemu na idei dwóch państw: Izraela i Palestyny i podpisał się pod nim z oporami. Ale rozmowy to nie to samo co negocjacje (...) Izrael traktuje rozmowy jako substytut porozumienia pokojowego, a nie środek prowadzący do niego, o czym świadczy to, że nie chce wstrzymać kolonizacji Zachodniego Brzegu Jordanu i Wschodniej Jerozolimy mimo presji Waszyngtonu" - zauważa "FT".
Przedstawiciele administracji USA prywatnie przyznają to, czego nie chcą powiedzieć publicznie: elementy Hamasu wyrzekające się przemocy nie mogą być wykluczone z przyszłego układu pokojowego na Bliskim Wschodzie. Polityczna inicjatywa na Bliskim Wschodzie musi jednak wyjść od USA i rządów europejskich, ponieważ Netanjahu nie przeszkadza izolacja, nie przyjmuje on do wiadomości, że stosowanie siły jako bezwarunkowego impulsu szkodzi Izraelowi, i akceptuje fakt, że jego nieprzejednana postawa daje argument do ręki tym Palestyńczykom, którzy odmawiają wyrzeczenia się siły - napisał dziennik.
Rządy zachodnie muszą nasilić żądania poszanowania międzynarodowego prawa przez Izrael, a prezydent Barack Obama powinien poddać próbie intencje Hamasu zaprzestając ostracyzmu tej organizacji, ale co więcej, USA i UE muszą przedłożyć ONZ zarys planu pokojowego dla Bliskiego Wschodu.
"Punkt wyjścia takiego planu nie zmienił się od kilkudziesięciu lat: powinien opierać się na granicach z 1967 r. i uznawać Jerozolimę za wspólną stolicę Izraela i państwa palestyńskiego. Nadszedł czas, by przyjaciele Izraela sprecyzowali postanowienia takiego planu i nadali mu formę rezolucji ONZ" - podkreśla "FT".
"Netanjahu nie rozumie szkód, jakie jego krajowi wyrządza jego polityka niewspółmiernego stosowania siły, ale nadejdzie czas, gdy Izrael doczeka się rządu, który uzna, iż jest to nieskuteczne i przynosi rezultaty odwrotne od zamierzonych" - konkluduje dziennik.
PAP
"Karanie cywilnej ludności Gazy w imię samoobrony Izraela może przynieść tylko skutek odwrotny od zamierzonego" - zaznaczył "FT" wskazując, że Hamas otrzymuje broń kanałami łączącymi Gazę z Egiptem, kontroluje lokalną gospodarkę i w oczach Palestyńczyków uważany jest za ich prawowitego reprezentanta.
"FT" polemizuje z oficjalnym stanowiskiem Izraela, w myśl którego zachodzi różnica między władzami Autonomii Palestyńskiej i Hamasem w Gazie. Izrael gotów jest przystąpić do rozmów z liderem Autonomii Mahmudem Abbasem, ale nie z Hamasem, nieuznającym prawa Izraela do istnienia.
Takie podejście jest tylko częściowo słuszne: "Netanjahu sprzeciwiał się rozwiązaniu opartemu na idei dwóch państw: Izraela i Palestyny i podpisał się pod nim z oporami. Ale rozmowy to nie to samo co negocjacje (...) Izrael traktuje rozmowy jako substytut porozumienia pokojowego, a nie środek prowadzący do niego, o czym świadczy to, że nie chce wstrzymać kolonizacji Zachodniego Brzegu Jordanu i Wschodniej Jerozolimy mimo presji Waszyngtonu" - zauważa "FT".
Przedstawiciele administracji USA prywatnie przyznają to, czego nie chcą powiedzieć publicznie: elementy Hamasu wyrzekające się przemocy nie mogą być wykluczone z przyszłego układu pokojowego na Bliskim Wschodzie. Polityczna inicjatywa na Bliskim Wschodzie musi jednak wyjść od USA i rządów europejskich, ponieważ Netanjahu nie przeszkadza izolacja, nie przyjmuje on do wiadomości, że stosowanie siły jako bezwarunkowego impulsu szkodzi Izraelowi, i akceptuje fakt, że jego nieprzejednana postawa daje argument do ręki tym Palestyńczykom, którzy odmawiają wyrzeczenia się siły - napisał dziennik.
Rządy zachodnie muszą nasilić żądania poszanowania międzynarodowego prawa przez Izrael, a prezydent Barack Obama powinien poddać próbie intencje Hamasu zaprzestając ostracyzmu tej organizacji, ale co więcej, USA i UE muszą przedłożyć ONZ zarys planu pokojowego dla Bliskiego Wschodu.
"Punkt wyjścia takiego planu nie zmienił się od kilkudziesięciu lat: powinien opierać się na granicach z 1967 r. i uznawać Jerozolimę za wspólną stolicę Izraela i państwa palestyńskiego. Nadszedł czas, by przyjaciele Izraela sprecyzowali postanowienia takiego planu i nadali mu formę rezolucji ONZ" - podkreśla "FT".
"Netanjahu nie rozumie szkód, jakie jego krajowi wyrządza jego polityka niewspółmiernego stosowania siły, ale nadejdzie czas, gdy Izrael doczeka się rządu, który uzna, iż jest to nieskuteczne i przynosi rezultaty odwrotne od zamierzonych" - konkluduje dziennik.
PAP