Podkreśla też, że nie ma zaufania do Międzynarodowego Komitetu Lotniczego (MAK). "Nie wiem, kto zidentyfikował głos mojego męża w kabinie. Do tej pory nie zwrócono się z taką prośbą do nikogo z członków mojej rodziny" - mówi gazecie Ewa Błasik. Dodaje, że bardzo by chciała potwierdzić lub zaprzeczyć, że to głos gen. Błasika zarejestrowały "czarne skrzynki".
Wdowa po generale opowiada też, że po incydencie podczas lotu do Gruzji jej mąż wziął w obronę pilotów, którzy lecieli wówczas z prezydentem. "Stojąc obok męża, słyszałam jego słowa skierowane do któregoś z pilotów, że nikt nie ma prawa niczego nakazywać dowódcy załogi, bo on o wszystkim decyduje i ma prawo odmówić wykonania lotu, jeżeli w jakikolwiek sposób zagraża to bezpieczeństwu" - opowiada Ewa Błasik.
Mówi też, że w tej sprawie gen. Błasik rozmawiał z prezydentem Lechem Kaczyńskim, broniąc stanowiska pilotów. "Pan prezydent, który bardzo szanował męża i liczył się z jego zdaniem, przyjął jego wyjaśnienia ze zrozumieniem" - podkreśla.
Błasik krytykuje też MAK. "Absolutnie nie mam zaufania do komitetu lotniczego MAK. Uważam, że powinien być zbadany nie tyle poziom stresu w kabinie pilotów, ile poziom odpowiedzialności wykonywania obowiązków przez kontrolerów rosyjskich" - zaznacza. W rozmowie z gazetą Ewa Błasik opowiada też, że czas na zegarku jej męża zatrzymał się na godz. 8.38.
PAP, PP