Był to jeden z ośmiu izraelskich śmigłowców z eskadr 114 oraz 118 od połowy lipca br. stacjonujących w Buzau w południowej Rumunii.
Załoga rozbitego helikoptera ćwiczyła przerzucanie żołnierzy sił specjalnych i akcje ratunkowe w odległym, wrogim terenie - twierdzi "Sunday Times".
"Ćwiczyliśmy w Rumunii, dlatego że kraj ten jest odległy od Izraela o ok. 1,5 tys. km., a więc mniej więcej tyle samo, co Iran. Jest to teren dla nas nieznany. Możemy się tam nauczyć, jak omijać radary i systemy obrony przeciwlotniczej produkcji rosyjskiej, co pomogłoby nam w dotarciu do Iranu i operacjach w tym kraju" - powiedziało gazecie izraelskie źródło wojskowe.
W drodze do Rumunii izraelskie śmigłowce uzupełniły paliwo w powietrzu nad południową Grecją, gdzie spotkały się z izraelskimi samolotami-cysternami.
Emerytowany rumuński dowódca lotniczy Cristian Gherghe ujawnił gazecie, że rumuński oficer na pokładzie rozbitego helikoptera miał status obserwatora. Pomagał w odczytywaniu map, ale wszystkie decyzje podejmowali Izraelczycy.
Na wiadomość o katastrofie śmigłowca premier Benjamin Netanjahu wysłał do Rumunii elitarną jednostkę ratunkową z zadaniem odnalezienia ciał, sprowadzenia ich do Izraela i zabezpieczenia elektroniki i systemów nawigacyjnych z rozbitej maszyny tak, by nie wpadły w niepowołane ręce.
W 2006 roku Rumunia i Izrael podpisały umowę dającą możliwość szkolenia izraelskich sił powietrznych w Rumunii. Obecnie rząd Izraela chce rozszerzyć umowę tak, by również izraelskie myśliwce w celach szkoleniowych mogły korzystać z rumuńskiej przestrzeni powietrznej. Rumunia jest członkiem NATO. /pap/