"Washington Post" pisze, że zgoda przywódców talibów na negocjacje wiąże się z tym, iż znajdują się oni pod presją bardziej radykalnych elementów w swoich szeregach, których nie są w stanie kontrolować. W rozmowach nie biorą jednak udziału reprezentanci ugrupowania Dżalaluddina Hakkaniego, talibów w Pakistanie znanych ze szczególnie brutalnych metod. Są oni celem ostatnich ataków amerykańskich za pomocą samolotów bezzałogowych w północno-zachodniej części Pakistanu.
Na rozmowy z talibami nalegali podobno szczególnie przedstawiciele krajów europejskich uczestniczących w operacji NATO w Afganistanie. W lecie zaczęła popierać tę drogę administracja prezydenta Baracka Obamy, głównie z powodu braku sukcesów na froncie mimo zwiększenia liczby wojsk. "Sprowadza się to do tego, że Amerykanie popierają rozmowy z nieprzyjacielem, a w pewnych wypadkach może nawet w nich uczestniczą" - cytuje dziennik jednego z europejskich oficjeli zastrzegających sobie anonimowość. Chociaż rozmowy mogą napotkać sprzeciw opinii publicznej w USA - kontynuuje ten rozmówca - problem ten może zostać rozwiązany, jeżeli w wyniku negocjacji uda się zakończyć niepopularną wojnę.
PAP