Dwa lata od historycznych wyborów, prezydent Barack Obama stara się przywrócić stracony urok. Nie jest już tym samym charyzmatycznym mężczyzną co kiedyś. Jego szansa bezpowrotnie przeminęła.
Barack Obama, pierwszy czarny prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki, dwa lata temu najlepszy bojownik kampanii prezydenckiej w historii kraju. Dziś jego werwa do prowadzenia debaty wyraźnie spadła. Tej jesieni przemawia w Filadelfii, Chicago i Ohio niosąc wieść o tym, że Republikanie chcą odrzeć „nas" ( czyli młodych otwartych na świat Amerykanów) z przyszłości.
Obama jest jak dorosły człowiek wracający do miejsc swojej młodości. Publiczny basen gdzie uczył się pływać, miejsce gdzie skradł pierwszego całusa dziewczynie. Sentymentalna podróż, to jednocześnie przyznanie się do tego, że młodość przemija. W każdym życiu zdarzają się trudne momenty. Co było rzeczywistością jeszcze chwile tego, dziś jest tylko wspomnieniem. Polityk który ucieleśniał odważną alternatywę i głosił ikoniczne hasła "Yes, we can", z pewnością marzyłby o tym, by zatrzymać tamtą chwilę triumfu na zawsze. Niestety nie jest to możliwe. Kariera polityczna nigdy się nie kończy. Jest udana bądź nie, ale wciąż trwa.
Obama urzęduje już od 21 miesięcy. Przez ten czas osiwiał i schudł. Rozpoczyna kampanię w Październiku, ponieważ musi. Staje w imieniu tych demokratów, którzy wciąż mają szanse w wyborach 2 listopada. Jeśli Obama chce mieć jakiekolwiek szanse na skuteczną pracę legislacyjną w trakcie kolejnych dwóch lat swojego urzędowania, jego partyjni koledzy muszą obronić swoją pozycję w Senacie i Izbie Reprezentantów. W ostatnich tygodniach przed wyborami Obama musi odwrócić obecne trendy i popchnąć spadające słupki sondażowe ku górze. Aby tego dokonać, musi przekonać społeczeństwo, że wciąż może odzyskać swój młodzieńczy urok, jaki prezentował przed dwoma laty. Musi udowodnić, że wszystkie błędy można poprawić. Nawet te największe, które zmieniły wszystko.
Obama nie jest złym prezydentem. Jest elokwentny, ma ostry dowcip ostry jak brzytwa i zdecydowanie nie stracił swojego politycznego talentu od czasu przeprowadzki do Białego Domu. Jego współpracownicy mówią, że wciąż wsłuchuje się w głosy ludu. Nie jest też słabym prezydentem. Podjął trudną decyzję o wycofaniu amerykańskich wojsk z Iraku. Był w stanie wzmocnić sojusze. Stawił czoła globalnemu kryzysowi ekonomicznemu pakietem stymulującym w wysokości 800 miliardów dolarów. Nie zawiódł milionów Amerykanów czekających na trudną reformę służby zdrowia.
Dlaczego więc amerykańscy wyborcy zmierzają do stworzenia patowej sytuacji między Białym Domem a Kongresem, która z pewnością utrudni rządy prezydentowi Obamie. Dlaczego Stany Zjednoczone znów skłaniają się ku rządom Republikanów, którzy nie oferują niczego prócz cięć podatków? Ponieważ Obama nie jest tak dobry, jak chciałby być.
Hasło "Yes, we can" było momentem politycznej ekstazy. Od tego czasu niepostrzeżenie zmieniono je na „Czasem możemy, czasem nie możemy". Taka są polityczne realia w Stanach Zjednoczonych. To właśnie taki jest dojrzały Obama, ze wszystkimi mankamentami i słabościami. Bez magii, która otaczała go w pierwszych dniach prezydentury.
ja
Obama jest jak dorosły człowiek wracający do miejsc swojej młodości. Publiczny basen gdzie uczył się pływać, miejsce gdzie skradł pierwszego całusa dziewczynie. Sentymentalna podróż, to jednocześnie przyznanie się do tego, że młodość przemija. W każdym życiu zdarzają się trudne momenty. Co było rzeczywistością jeszcze chwile tego, dziś jest tylko wspomnieniem. Polityk który ucieleśniał odważną alternatywę i głosił ikoniczne hasła "Yes, we can", z pewnością marzyłby o tym, by zatrzymać tamtą chwilę triumfu na zawsze. Niestety nie jest to możliwe. Kariera polityczna nigdy się nie kończy. Jest udana bądź nie, ale wciąż trwa.
Obama urzęduje już od 21 miesięcy. Przez ten czas osiwiał i schudł. Rozpoczyna kampanię w Październiku, ponieważ musi. Staje w imieniu tych demokratów, którzy wciąż mają szanse w wyborach 2 listopada. Jeśli Obama chce mieć jakiekolwiek szanse na skuteczną pracę legislacyjną w trakcie kolejnych dwóch lat swojego urzędowania, jego partyjni koledzy muszą obronić swoją pozycję w Senacie i Izbie Reprezentantów. W ostatnich tygodniach przed wyborami Obama musi odwrócić obecne trendy i popchnąć spadające słupki sondażowe ku górze. Aby tego dokonać, musi przekonać społeczeństwo, że wciąż może odzyskać swój młodzieńczy urok, jaki prezentował przed dwoma laty. Musi udowodnić, że wszystkie błędy można poprawić. Nawet te największe, które zmieniły wszystko.
Obama nie jest złym prezydentem. Jest elokwentny, ma ostry dowcip ostry jak brzytwa i zdecydowanie nie stracił swojego politycznego talentu od czasu przeprowadzki do Białego Domu. Jego współpracownicy mówią, że wciąż wsłuchuje się w głosy ludu. Nie jest też słabym prezydentem. Podjął trudną decyzję o wycofaniu amerykańskich wojsk z Iraku. Był w stanie wzmocnić sojusze. Stawił czoła globalnemu kryzysowi ekonomicznemu pakietem stymulującym w wysokości 800 miliardów dolarów. Nie zawiódł milionów Amerykanów czekających na trudną reformę służby zdrowia.
Dlaczego więc amerykańscy wyborcy zmierzają do stworzenia patowej sytuacji między Białym Domem a Kongresem, która z pewnością utrudni rządy prezydentowi Obamie. Dlaczego Stany Zjednoczone znów skłaniają się ku rządom Republikanów, którzy nie oferują niczego prócz cięć podatków? Ponieważ Obama nie jest tak dobry, jak chciałby być.
Hasło "Yes, we can" było momentem politycznej ekstazy. Od tego czasu niepostrzeżenie zmieniono je na „Czasem możemy, czasem nie możemy". Taka są polityczne realia w Stanach Zjednoczonych. To właśnie taki jest dojrzały Obama, ze wszystkimi mankamentami i słabościami. Bez magii, która otaczała go w pierwszych dniach prezydentury.
ja