Relacje Waszyngtonu z Moskwą wiszą na włosku. Biały Dom usiłuje doprowadzić do przegłosowania przez Senat ratyfikacji nowego traktatu START przed końcem roku, nim nowowybrani senatorzy obejmą swoje mandaty.
Barack Obama musi przekonać niechętnych republikańskich senatorów do tego, że w interesie USA i całego świata jest poparcie nowego traktatu START (Strategic Arms Reduction Treaty). Prezydent ma na to czas do świąt. Dlaczego? W styczniu w Kongresie zasiądą nowowybrani deputowani co będzie oznaczało skurczenie się prezydenckiego zaplecza w Senacie.
Demokraci w wyborach 2 listopada utracili w izbie wyższej 6 mandatów. By ratyfikować dokument potrzebują poparcia 2/3 senatorów, czyli 67 głosów. Obecnie demokraci mają ich 59 . W styczniu liczba ta zmaleje do 53 i ratyfikacja układu stanie się niemal niemożliwa.
Zawarta wiosną bieżącego roku konwencja, doprowadzi do redukcji arsenału nuklearnego uczestników porozumienia o jedną trzecią. Zdaniem ekspertów, zerwanie traktatu na tym etapie oznaczałoby pogorszenie się stosunków między Rosją a USA. - Traktat jest przykładem na to, że nasze kraje potrafią dojść do kompromisu na skomplikowanej płaszczyźnie. Jeśli nie zostanie ratyfikowany, następnym razem współpraca będzie znacznie trudniejsza - ocenił Linton Brooks, były szef Narodowej Agencji Bezpieczeństwa Nuklearnego.
bb, "USA Today"
Demokraci w wyborach 2 listopada utracili w izbie wyższej 6 mandatów. By ratyfikować dokument potrzebują poparcia 2/3 senatorów, czyli 67 głosów. Obecnie demokraci mają ich 59 . W styczniu liczba ta zmaleje do 53 i ratyfikacja układu stanie się niemal niemożliwa.
Zawarta wiosną bieżącego roku konwencja, doprowadzi do redukcji arsenału nuklearnego uczestników porozumienia o jedną trzecią. Zdaniem ekspertów, zerwanie traktatu na tym etapie oznaczałoby pogorszenie się stosunków między Rosją a USA. - Traktat jest przykładem na to, że nasze kraje potrafią dojść do kompromisu na skomplikowanej płaszczyźnie. Jeśli nie zostanie ratyfikowany, następnym razem współpraca będzie znacznie trudniejsza - ocenił Linton Brooks, były szef Narodowej Agencji Bezpieczeństwa Nuklearnego.
bb, "USA Today"